Kościelni korektorzy

Kościelni korektorzy a prawda religijna, czyli najniebezpieczniejszy program świata

                                       

         ?Przyszedł czas, w którym każdy ma

 prawo i obowiązek szukania

indywidualnego spotkania z Bogiem?.

 

 

Należy rozumieć, że religia jest procesem historycznym, a nie czymś stałym i wiecznym, i że tworzy ją stosunek do tego, co święte (co oznacza nie dającą się zdefiniować wartość religijną), co w różnych religiach rożnie jest pojmowane. Dlatego określenie zjawisk i przypadków za religijne i niereligijne zawsze jest umowne. Zachodzą one na siebie, tworząc obszar trwałego przemieszania wiary z herezją. Cały trud interpretacji zależy od zaistniałych warunków historycznych oraz od zamysłu autora: proroka, teologa czy opiniotwórcy. Łatwo więc zrozumieć, że we własnym interesie gotów on jest na często umykające prawdzie manipulacje.

W najostrzejszej formie ma to miejsce wówczas, gdy siły religiotwórcze przekształcają kult w zwartą doktrynę religijną, reprezentowaną od tej pory przez instytucję kościelną, której celem nadrzędnym nie staje się - jak być powinno - propagowanie religii dążącej do osiągnięcia przez społeczeństwo wyższego poziomu rozwoju duchowego, ale usilne zapewnienie przetrwania samej sobie, potem własnego rozwoju i dominacji. W krzepnięciu tym największy nacisk kładzie się na tworzenie zwartości samego Kościoła. Początkowo poprzez rozwój doktryny: formułowania wyznania wiary i rytuału kultowego, co owocuje powstaniem kanonu ksiąg świętych z zasadą prawowierności, herezji i schizmy, potem zaś poprzez przechwytywanie władzy drogą nacisków politycznych i ekonomicznych (także przez rozwijanie własnej działalności gospodarczej).

Buddyzm, chrześcijaństwo, islam, konfucjonizm i manicheizm, konkurując z sobą, starając się dostosować do potrzeb i wymagań wszystkich ludzi (pomijamy oczywiście bolesną kwestię kształtowania tych potrzeb i wymagań), już z samego założenia zmierzają do opanowania świata. I o dziwo, ta bezgraniczna dążność do zwiększania obszaru wpływów ukazuje nie tylko prawdziwy charakter ekspansji, ale podważa zasadność rozdzielnego istnienia poszczególnych religii, bezspornie udowadnia ich wspólny rodowód, wywodzący je z Indii i Bliskiego Wschodu. Co oznacza, iż żaden z Kościołów nie ma prawa podawać się za jedynego depozytariusza prawdy religijnej...

Tymczasem duchowni każdego z Kościołów uważają się za wyznawców wiary jedynej i w obronie tej wiary gotowi są sięgnąć po każdy dostępny im oręż: od fałszerstw począwszy, a na ludobójstwie skończywszy. Ta smutna prawidłowość nie ominęła również bliskich memu sercu idei wznoszących mury Państwa Watykańskiego, gdzie Kościół, operując pojęciem Jezusa historycznego, upowszechnił wizję starego świata, na dodatek wizję wywodzącą się ze szczelnego kręgu tajemnicy braci zakonnych. A powszechnie wiadomo, iż język mędrców, ludzi świętych i oświeconych, czy niespełna rozumu, jest niezrozumiały dla przeciętnego człowieka i posługiwanie się nim z łatwością wprowadza słuchającego w błąd, o ile takie intencje przyświecają retorowi. Zwłaszcza gdy zasadnicze treści świadomie są skryte w gąszczu umownych znaczeń i tworzonej po temu symbolice, zrozumiałej w przekładzie jedynie zaufanym.

Mówiąc o Jezusie historycznym, nie wolno nam zapominać, iż historia jest nauką ścisłą. Tymczasem, niestety, chrześcijaństwo - jak wszystkie religie - jest religią objawioną i już z samej definicji przeczy niepodważalności własnych dogmatów. Dzisiejszy Kościół Rzymskokatolicki przyznaje już (choć rozważania można ekstrapolować na jakiekolwiek inne wyznanie), iż chrześcijaństwo wyrosło z Objawienia Mojżeszowego i że Stary Testament stanowił jedynie wyjście dla nowej doktryny religijnej. Nie przyznaje się jednak, mimo chwalebnych tendencji ekumenicznych, do wypaczeń powstałych w tworzeniu podstaw własnej wiary, a także do odstępstw doktrynalnych. Nie przyznaje, bo nie może. Nie może w obliczu już pozyskanych zwolenników, nie może przez pamięć krzywd, jakie wyrządził ludzkości na przestrzeni wieków, jak i nie może z powodu zafałszowania i błędnej interpretacji słów samego Jezusa Chrystusa. Broni się też przed zarzutem podrabiania dokumentów kościelnych o historycznym znaczeniu (pism świętych) i polegania na źródłach już i tak wątpliwych. A przecież sam Mojżesz, kierowany naturalnie boskim posłannictwem, dopisał połowę Pięcioksięgu(!) Zaś w układaniu Nowego Testamentu miało swój udział wielu boskich plenipotentów: proroków i kapłanów. Czy można w takim przypadku mieć stuprocentową pewność, iż każde słowo zawarte w Biblii było raz wyrzeczone, zgodnie z boskim zamysłem? Przecież sam wspomniany Pięcioksiąg Mojżesza nie powstał od razu, pomijając część odautorską samego proroka, ale kształtował się w ciągu długich stuleci, czerpiąc informacje z wielu źródeł - pierwszy raz spisany w IX i VIII w p.n.e., kolejnego opracowania doczekał się trzysta lat później, a ostateczną postać przybrał po kolejnym (aż!) tysiącleciu. Wiadomo też, że został skompilowany z kilku niezwiązanych ze sobą źródeł, a i nawet to, co doń weszło, też zostało sfałszowane. Dość wspomnieć o Księdze Jozuego i Księgach Królewskich. Reszta też jest wątpliwa. Na przykład księga Izajasza tylko w rozdziałach 1-39 rzeczywiście odzwierciedla działalność proroka z VII wieku p.n.e. Natomiast pozostałe rozdziały dotyczą czynów innych anonimowych postaci, które na pewno żyły wiele stuleci później. Wystarczy sięgnąć po współczesne wydania Nowego Testamentu, by na wielu stronicach przedmowy spostrzec z przerażeniem, że edytor słowami teologów oficjalnie przyznaje się do tego, że Pismo Święte było wielokrotnie przerabiane i w wyniku tego przerabiania często zatracano właściwy sens objawień.

Dolejmy trochę oliwy do ognia. Jezus nigdy nie słyszał o Starym Testamencie, tym bardziej o Biblii. W tworzeniu świętej literatury odrzucono Księgę Pana, Księgę Wojen Jehowy i Księgę Jaszara. Tę ostatnią pominięto tylko dlatego, gdyż nie współbrzmiała z Księgą Wyjścia, gdzie Jehowa wydawał instrukcje Mojżeszowi, dotyczące zasad pożycia społecznego, łącznie z X Przykazaniami i prawami dotyczącymi Szabatu. Tymczasem w Księdze Jaszara nie ma nawet słowa o Jehowie, a prawa przekazuje Izraelitom Jetro, Najwyższy Kapłan Midian i Pan Góry, generalny zarządca świątyni synajskiej, który był... człowiekiem z krwi i kości.

W czasach Mojżesza nie było tez góry Synaj. Całą historię wymyślono na podstawie tekstów hebrajskich dopiero 1700 lat po Mojżeszu. X Przykazań i Psalmy skopiowano z egipskiego rytuału i przeinaczono. Nawet Słowa Mądrości Salomona z Księgi Przysłów Starego Testamentu wyjęto żywcem z ust egipskiego mędrca Amenemopa, choć i te sami Egipcjanie oparli na kanwie jeszcze starszych nauk Ptahhotepa, które po raz pierwszy ujrzały świat ponad 2000 lat przed Salomonem.

Dziś już wiadomo, że cała patriarchalna historia Starego Testamentu, idąca przez 19 pokoleń od Adama do Abrahama, to dzieje mezopotamskie, zaczynające się w sumeryjskim Edenie, gdzie hodowano rasę przywódców ludzkości, karmionych ekstraktami hormonalnymi, dzięki czemu mogli żyć setki a nawet tysiące lat. Zresztą pod Górą Horeb wyprawa Petriego odkryła świątynie, w której wyrabiano Chleb Pokładny, ten sam, który jako Ogniowy Kamień sycił świetliste ciała królów babilońskich. Dopiero od czasów Abrahama i Izaaka, kiedy Enlil?Jehowa przejął przywództwo nad ludźmi, żywotność panów drastycznie spadła. Ale o tym już było...

W ostatnich 150 latach odnaleziono wiele apokryfów przedstawiających starotestamentowe historie zupełnie inaczej, lecz za każdym razem spotykał je ten sam los: spadały do rangi mitu. Manipulowanie literaturą przez teologów wieków wcześniejszych nikogo już nie dziwi, ale co można powiedzieć o nowej wersji poprawnej politycznie Biblii z IX 1995 roku, z której usunięto wszystkie wzmianki o zabiciu Jezusa przez Żydów i w której tak poprzekręcano słownictwo, iż wiele modlitw zmieniło swój sens?

Proszę zauważyć, że zmieniano zapisy w księgach religijnych przez tysiące lat, a nie w ciągu jednego czy dwóch ostatnich miesięcy. W tym okresie sama ludzkość przeżyła kilka społecznych rewolucji. Przecież święte teksty, uznawane przez wiernych za jedyne i przez Boga natchnione, były wielokrotnie kodyfikowane, sortowane i... na powrót przerabiane. Pierwszej oficjalnie odnotowanej segregacji dokonano na kongresie kapłanów w Jamanii (Jabne), gdzie wszystkie księgi święte ludzkim orzecznictwem podzielono na kanoniczne, zgrupowane pod szyldem Biblii, oczyszczane już od III wieku przed Chrystusem, i apokryfy, księgi nie pasujące do prowadzonej przez Kościół polityki. W 325 r. po Chrystusie mocą soboru Nicejskiego specjalni korektorzy kościelni znowu solidnie okroili i przerobili Pismo Święte w sensie tego, co za właściwe uznanym zostało. W roku 383 na polecenie papieża Damazego I sporządzono kolejny przekład, zwany od tej pory Wulgatą. Mało tego, w VII i VIII wieku naszej ery za ­­­­­­­­­­­­­­­­boskie teksty wzięli się masoreci, którzy nie tylko przyjęli nowy kanon (raz na zawsze określili), ale ustalili nawet kolejność zdań i porządek słów w zdaniach. A i to nie był kres przeróbek, bo następne stulecia wyeliminowały jeszcze wiele gorących tekstów i ksiąg niewygodnych dla Kościoła.

A i tak święte księgi rażą sprzecznościami, dając wyraz coraz większemu niezadowoleniu mądrzejszych z każdym pokoleniem wyznawców i powodując nawet odejście wielu duchownych z łona Kościoła, i - co znamienne - ruchy reformatorskie. Błędy owe - twierdzą oni - nie mogłyby zaistnieć, gdyby teksty biblijne pisane były pod dyktando Ducha Świętego. I trudno odmówić im racji.

Przecież już sama Księga Rodzaju, mająca zawierać prawdy niepodważalne, pełna jest niekonsekwencji. Wystarczy chociażby przypomnieć historię grzechu pierworodnego, Drzewa Życia i Drzewa Dobra i Zła czy Potopu, gdzie Bóg wykorzystuje każdą sposobność do wyrażania niezadowolenia nie tylko ze stworzonego na własne podobieństwo człowieka, ale i z samego aktu stworzenia świata. Gdy tymczasem nawet dziś skłonni jesteśmy przyznać, iż to, co stworzył Bóg, powinno być zawsze doskonałe.

Jakże zaskakujące jest opisane w Księdze Rodzaju zachowanie Boga po złożonej mu przez Noego ofierze całopalenia:

?Gdy Jahwe poczuł miłą woń, rzekł do siebie: Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest już złe od młodości. Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego, co żyje, jak to uczyniłem...?.

To niezadowolenie Boga z własnego dzieła było i jest dla wielu wiernych nie do przyjęcia. Jego przyznanie się do dewastacji ziemi wstrząsa na równi z miłą dla Boga wonią palonych zwierząt.

Jezusowy zakaz spożywania mięsa zastąpił Kościół zaleceniami Jahwe, jakich Ów udzielił Noemu po potopie:

?Wszystko, co się rusza i żyje, niech wam służy za pokarm (...) A bojaźń i lęk przed wami niech padnie na wszystkie zwierzęta ziemi i na wszelkie ptactwo niebios, na wszystko, co się rusza na ziemi, i na wszystkie ryby morskie; wszystko to oddane jest w wasze ręce?.

Niepokojące, nieprawdaż? Czy tak przemawia Bóg, o którym czytamy w Księdze Genesis, że stworzył niebo i ziemię i polecił ludziom jako wyłączny pokarm roślinny? Chyba tak, skoro w drugiej Księdze Mojżeszowej czytamy, jak po wyprowadzeniu Izraelitów z Egiptu nakazuje Bóg Mojżeszowi zbudowanie ołtarza ofiarnego, a Trzecia Księga Mojżeszowa zawiera już dokładny instruktaż składania ofiar wraz z opisem podziału rytualnej ofiary między kapłanów:

?Ofiarę pokutną zaczynać się będzie w tym samym miejscu, gdzie zarzyna się ofiarę całopalną, a krwią jej pokropi się ołtarz dookoła. Na ofiarę złoży się wszystek tłuszcz z niej, ogon i tłuszcz pokrywający wnętrzności. Obie nerki i tłuszcz, który jest na nich przy polędwicach, i otrzewną na wątrobie przy nerkach oddzieli się ją. Kapłan spali je na ołtarzu jako ofiarę ogniową dla Pana. Jest to ofiara pokutna. Każdy spośród kapłanów może ją spożywać?.

Instrukcja zaleca skrapianie ołtarza krwią zabitych zwierząt i wylewanie jej  reszty u jego podstaw. Czy tego mógł wymagać Pan Stworzenia? Jeżeli tak, to nauki Jezusa przeczą zamiarom Wszechwładnego...

Ale już sto lat po Mojżeszu pojawiają się odmienne tendencje, zakazujące składania krwawych ofiar i jadania mięsa. Kolejni prorocy, tacy jak Jeremiasz, Amos, Micheasz, Ozeasz wypowiadają się przeciwko zalecanym przez Mojżesza ofiarom. Powstaje pytanie, komu się przeciwstawiają: Bogu czy Mojżeszowi? A jeśli prawu Mojżeszowemu, to czy to aby nie poddaje w wątpliwość jego wiarygodności? A skoro Mojżesz mylił się w tak fundamentalnych sprawach, to czy nie mylił się i w pozostałych? A może doskonale wiedział, co robi...?

Jeremiasz nie tylko odcina się od tego typu praktyk, ale słowami Boga poddaje w wątpliwość wiarygodność przekazu Mojżeszowego:

?Bo nic nie powiedziałem ani nie nakazałem waszym przodkom, gdy wyprowadzałem ich z Egiptu , co do ofiar całopalnych i krwawych?.

Izajasz stawiał sprawę otwarcie:

?Przestańcie składania czczych ofiar... Ręce wasze pełne są krwi?.

Butny Ozeasz bezpośrednio oskarża kapłanów:

?Lubią ofiary i chętnie je składają; lubią też mięso, które wówczas jedzą, lecz Jahwe nie ma w tym upodobania?.

Za to biskup chrześcijański James Pilkington pouczał wręcz, iż dzikie zwierzęta zostały stworzone tylko po to, aby ludzie prowadzący wojny mogli na nich ćwiczyć swoją odwagę. Zaś zwierzęta domowe - aby ludzie je dręczyli, gdyż w ten sposób pomagają nam dźwigać grzech pierworodny Adama i Ewy. Inny pasterz dusz, Henry Moore, w tym samym tonie głosił, iż woły i barany to chodzące konserwy, taki podarunek od Boga, po który należy sięgać, gdy tylko jest się głodnym.

Zdumiewające, jak rozbieżne w tej kwestii jest stanowisko Kościoła i Jezusa. Jak przeciwstawne sobie są różne teksty Pism Świętych, jak - według tych pism - pełna nielogiczności jest natura boska.

Może trudno w to uwierzyć, ale do wegetarianizmu przywiązywał Jezus ogromne znaczenie. Także ojcowie Kościoła tamtego okresu konsekwentnie odrzucali pożywienie zwierzęcego pochodzenia, propagując - zgodnie z dziewiczą nauką Jezusa - ideał miłości do zwierząt: św. Hieronim mieszkał z dwoma lwami, a św. Franciszek z Asyżu słynął z uwolnienia gołębia, oswojenia wilka i z wygłaszania kazań do ryb. Słowem, całe wczesne chrześcijaństwo całkowicie wyrzekło się mięsa w jedzeniu, o czym z powagą czytamy w pierwszej wersji Ewangelii, jaką Esseńczycy ukryli w jednym z tybetańskich klasztorów, oraz w tekstach odkrytych w Qumran.

Esseńczyków, spadkobierców nauk Melchizedeka, uważano - i słusznie - za pierwszych chrześcijan, aż do pojawienia się ucieleśnionego Chrystusa. To właśnie Esseńczycy wychowali Jezusa w doktrynie wyłożonej przez Eliasza na Górze Caramel. Oni też - przeciwnicy Pawła - od samego początku otwarcie występowali przeciwko krwawym ofiarom i bezbożnemu spożywaniu mięsa, określając ofiarnictwo podstawowym złem religii, a jego zniesienie ważnym zadaniem dla Jezusa, uważanego przez nich za proroka.

Warto w tym miejscu zacytować 29 i 30 werset Księgi Genesis, który stał się kością niezgody wczesnochrześcijańskiego świata:

?Potem rzekł Bóg: oto daję wam wszelką roślinę wydającą nasienie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasienie - niech będzie dla was pokarmem! Wszystkim zaś dzikim zwierzętom i wszelkiemu ptactwu niebios i wszelkim płazom na ziemi, w których jest tchnienie życia, daję na pokarm wszystkie rośliny. I tak się stało?.

Idea wegetarianizmu wypełniała cały ówczesny świat, stając się nie tylko metodą rozwoju duchowego, ale i moralnym obowiązkiem każdego chrześcijanina. Św. Piotr przyznaje ze szczerością: ?Żyję chlebem i oliwkami, którym tylko sporadycznie dodaję jakąś jarzynę?. Podobnie czynił św. Mateusz i św. Jan. ?Także Jakub, brat Pana - powiada św. Augustyn - żywił się nasionami i roślinami, nie dotykał ani mięsa, ani wina?. W liście Pliniusza do Trajana czytamy, że pierwsi chrześcijanie nie jedli nic, co było do życia zrodzone, lecz tylko - cilbum innoxium - niewinne potrawy.

Plutarch, grecki historyk, wielokrotnie powtarzał słowa Orfeusza: ?Tak jak wy mają dusze... dlatego powstrzymajcie się od spożywania pokarmów na bazie mięsa! (...)Barbarzyństwem jest sprzedawać stare konie, kiedy nie są już użyteczne. Oznacza to, że nie jest się wdzięcznym za oddane usługi. Prawdziwie dobry człowiek winien zatrzymać stare konie, nawet jeśli nie są użyteczne?.

Już Zarathustra potępiał ludzkie barbarzyństwo, głosząc: ?Zamiast ofiarowywać zwierzęta, pozwólcie im być wolnymi. Pozwólcie im szukać trawy, wody i pieszczoty wiatru. Zwierzęta, które zabijacie, dały wam już swą ofiarę w postaci mleka i wełny. Zawierzyły waszym rękom, które teraz je zabijają?.

Kiedy Budda ujrzał zranionego baranka, który nie potrafił nadążyć za stadem, wziął go na ręce, mówiąc: ?Biedna matko o wełnistej sierści, gdziekolwiek pójdziesz, poniosę twoje małe. Lepiej nie pozwolić cierpieć zwierzęciu, niż siedzieć kontemplując zło świata i modlić się w towarzystwie kapłanów?.

Jednakże kiedy pierwsze wieki oficjalnego chrześcijaństwa przyniosły rozkwit Kościoła, dając mu silną pozycję, jego patriarchowie zaczęli powoli odsuwać się od nauk Jezusa, uważając je często za niewygodne i zbyteczne. W 314 roku koncylium regionalne w Ankarze zawiesiło wszystkich kleryków i diakonów, ponieważ nie chcieli jeść mięsa nawet ukrytego w jarzynach, co potraktowano z całą surowością jako wystąpienie przeciwko Bogu, który dał zwierzęta za pokarm. Na taką praktykę pozwalała im pozycja monopolisty oraz wysoki poziom wykształcenia. Możemy zaryzykować stwierdzenie, iż jedynie duchowni byli w tamtych czasach doskonale zorientowani w zawiłościach pism świętych. I - co bardzo ważne - jedynie oni mieli dostęp do tego rodzaju ksiąg, podczas gdy reszta społeczeństwa mogła polegać jedynie na ich zapewnieniach. Dopiero wynalezienie druku poprawiło nieco stan powszechnej ciemnoty. Niestety, był to krok stanowczo spóźniony: sfałszowane pisma zdążyły już na stałe wejść do tradycji, a okrzepły monolit kościelny stał się zbyt silny na wszelkie próby dociekania prawdy. Poza tym zadziałał tu jeszcze czynnik ślepej wiary, na stulecia kształtującej formę powszechnego pola informacji.

 

?Pod wieloma względami uczeni działający na polu studiów biblijnych dowiedli, że z Biblią łączą się o wiele bardziej złożone problemy, niż się zwykle przypuszcza. Na przykład w wypadku Nowego Testamentu powszechnie już wiadomo, że Ewangelii nie można traktować jako ścisłych historycznych doniesień o tym, co Chrystus mówił i czynił. Przeciwnie, wiele legend o jego życiu i dokonaniach zostało w znacznym stopniu upiększonych, zanim włączono je do ostatecznej wersji Ewangelii w ostatnim trzydziestoleciu I wieku n.e.?

                                                           Jonathan Campbell

 

Bezkarność kapłanów i niedostępność Biblii dały Kościołowi całkowicie wolną rękę w kształtowaniu obrazu wiary. Już na Soborze Nicejskim w 325 r.n.e. specjalni korektorzy starannie wykreślili niewygodne teksty (nie należące do ciekawych), w tym tak istotne dla dogmatu, jak prawdę o reinkarnacji czy zakaz spożywania mięsa. Oczywiście w zapale fabrykowania nowej prawdy spłodzono także wiele rzekomo oryginalnych tekstów, jak chociażby 1 i 2 List do Tymoteusza, List do Kolosan, 2 List do Tesaloniczan, List do Tytusa czy List do Hebrajczyków. A nie chodzi tu o przypisywanie autorstwa jakiemuś tam dziełu literackiemu, co na przełomie wieków było regułą, ale o niezgodności doktrynalne.

Jednak nie wszyscy duchowni przyjęli zarządzenie soboru za właściwe. Wielu wciąż trwało przy Jezusowych prawdach. Doszło do takiego rozłamu w łonie Kościoła, iż wszyscy duchowni pod groźbą usunięcia z urzędu musieli próbować mięsa. Tej postawie, proszę zauważyć, sprzeciwili się kapłani uznawani za świętych przez ich własny Kościół! Przy naukach Jezusa niezłomnie trwał chociażby Klemens z Aleksandrii, Bazylii Wielki, arcybiskup Cezarei, czy Hieronim z Dalmacji. ,,Za? opowiadała się początkowo większa część niższego duchowieństwa.

Respektowana przez cały stan mnichów chrześcijańskich wstrzemięźliwość upadła, dopiero kiedy zakony stały się bogate i potężne. Ideał chrześcijaństwa odszedł wówczas w zapomnienie raz na zawsze. Klasztory próbujące temu zaradzić zamykano, a duchownych odwoływano. Tylko nielicznym udawało się jakiś czas bronić świętych zasad, ale i oni znikali potem w tajemniczych okolicznościach. Na własnej skórze doświadczył tego wędrowny kaznodzieja Piotr Waldes, który - choć w głoszeniu ideałów czystości przechytrzył aż dwóch papieży, otrzymując z ich rąk przyzwolenie na głoszenie słowa Bożego, tak bardzo przejął się misją wygłaszania kazań, iż musiał... zaginąć w podróży do Ziemi Świętej, aby zainicjowany przezeń ruch odnowy przestał dręczyć Kościół prachrześcijańskimi zasadami.

Przetrwał za to wizerunek krwiożerczego Boga ze Starego Testamentu. Boga pełnego sprzeczności, Boga bezwzględnego, który nie wahał się uśmiercić synów Aarona (Nadaba i Abihu), i na dodatek Boga zazdrosnego (także seksualnie):

?Nie będziesz oddawał pokłonu bogu obcemu, bo Jahwe ma na imię Zazdrosny: jest Bogiem Zazdrosnym. Nie będziesz zawierał przymierzy z mieszkańcami tego kraju, aby gdy będą uprawiać nierząd z bogami obcymi i składać ofiary bogom swoim, nie zaprosili cię do spożywania ich ofiary. A także nie możesz brać ich córek za żony dla swoich synów, aby one uprawiając nierząd z obcymi bogami nie przywiodły twoich synów do nierządu z bogami obcymi?.

Trzeba przyznać, iż wzmianka o lubieżnych zainteresowaniach bogów i ich wzajemnych stosunkach, o których tak wiele mówią apokryfy i teksty kanoniczne, jest dla katolika końca dwudziestego wieku zaskakująca. Niemniej to właśnie one wraz z całą tajemniczą oprawą stanowią wciąż aktualne źródło wiary.

Podobnych niejasności pozbawione są odkryte w latach 1947-56 w Qumran przedchrześcijańskie rękopisy, na których oparto znaczną część tekstów Nowego Testamentu i z których zaczerpnięto wiele kazań przypisanych potem Jezusowi i jego uczniom, co daje ogólne wyobrażenie o sposobie kompilowania Pisma Świętego.

Odnalezione w grotach teksty liczą prawie osiemset rękopisów, z których największy, będący pierwowzorem Księgi Izajasza (o tysiąc lat wcześniejszym od znanej do tej pory kopii hebrajskiej Biblii),  jest  zwojem mierzącym ponad siedem metrów długości. Znaleziono także, prawdopodobnie, szóstą księgę Tory, co już z podejrzenia jest nielichą sensacją. Oprócz pierwowzorów pism świętych natrafiono również na pisma codzienne, jak i na mające charakter historycznej tajemnicy. Mowa oczywiście o ,,Wojnie Synów Światłości z Synami Ciemności?, o której dotąd nikt nie słyszał, a która rzuca jaśniejsze światło na koincydencję Starego Testamentu z Wedami. Niestety, znaczna część znaleziska z powodu przesłania i swego rewolucyjnego charakteru zostanie - ku zadowoleniu Watykanu - udostępniona dopiero w przyszłości.

Skoro jesteśmy już przy Watykanie, to przyjrzyjmy się prawdom głoszonym przez proroków, uznawanych w powszechnej opinii za autentycznych uczniów Jezusa. Niestety i tu trafiamy na mistyfikację szytą grubymi nićmi. I tak Ewangelia Marka nie pochodzi od apostoła Marka, ale od tłumacza Piotra w Rzymie, o czym zaświadcza Papias w swoim liście do prezbitera Jana:

 ?Marek, tłumacz Piotra, kreśli z dokładnością, chociaż bez większego porządku, wszystko, co przechował w pamięci o tym, co Jezus miał powiedzieć, ponieważ zaś on sam Pana nie widział, lecz był tłumaczem Piotra, który go uczył, gdzie zachodziła konieczność, nie wyłożył wszystkich słów Chrystusa w ich pełni. Nie można więc Markowi mieć za złe, że zapisał tylko to, co jemu przekazała pamięć?.

Również Ewangelia Łukasza, jak i Dzieje Apostolskie, nie pochodzą od Łukasza, który terminował u Pawła, o czym wspomina list do Kolosan, ale wyszły spod ręki innego legendotwórcy. Także autor Ewangelii Mateusza nie jest tym, za kogo zwykł go podawać Kościół. Mało tego, trzy ewangelie, tj. Marka, Mateusza i Łukasza, zwane synoptycznymi, są niemal identyczne, czwarta zaś, ewangelia Jana, do dziś uznawana jest przez teologów za kontrowersyjną.

Już sama historia objawienia wygląda u Jana dość ciekawie. Zawezwany w celu napisania Ewangelii, odparł Jan po długim zastanowieniu: ?Pośćcie ze mną od dzisiaj trzy dni i co każdemu zostanie objawione, będziemy sobie opowiadali?. I choć całość sfirmował Jan własnym podpisem, to i tak jego (czytaj: ich) wizje nie uniknęły kolejnych sprostowań chrystognostyków wieków późniejszych.

Zresztą Dionizos z Aleksandrii Wielkiej (zm. w r. 264/65) przyznaje, iż Apokalipsę Jana napisał Cerynt. Zaznaczył przy tym, iż waga dzieła jest zapewne nadzwyczajna i przez ten walor można traktować je jako oryginalne. Dzisiaj postępowanie takie nazywamy oszustwem i jeśli można - likwidujemy drogą jurystycznej odpowiedzialności. Jednakże w tamtych czasach Kościół był sędzią własnych czynów i nagminnie korzystał z tego przywileju. Współcześnie możemy mówić jedynie o dalekowzrocznej zapobiegliwości. Efektem takiej zaradności są setki ,,gorących oryginałów?, np. I i II List Piotra, do czego zresztą teologia katolicka się przyznaje i co... usprawiedliwia. List Pawła do Efezjan, do Kolosan, II List do Tesaloniczan to też podróby. Podobnie wygląda to z I i II Listem do Tymoteusza i setkami innych dokumentów, co już podnosiłem, ale nie ma potrzeby wyliczać ich wszystkich. Wystarczy świadomość metod, które Kościół z powodzeniem stosował w celu rozciągnięcia władzy nad społeczeństwem i których skutki pokutują w nas po dzień dzisiejszy.

Także Paweł zwiastował Dobrą Nowinę w niecodziennych okolicznościach - kiedy ujrzał światło i na trzy dni stracił wzrok, zstąpiło nań objawienie. Również jego towarzysze słyszeli głosy niebios, chociaż nikogo nie widzieli.

Prawda jest taka, że teksty odnalezione w Qumran i nieco wcześniej w Nag Hammadi były przekazami biblijnymi zupełnie inaczej przedstawiającymi starotestamentowe historie, a już w ogóle niewiele miały wspólnego z naukami Kościoła wyrosłego na legendzie Jezusa. Mało tego: jako jedyne wiarygodne pisma z okresu przed- i Jezusowego przedstawiały życie i nauki Mesjasza w świetle wrogim obowiązującym po dziś doktrynom religijnym. Lecz były zbieżne ze wszystkim, co przekazuje nam świat duchowy. Uderzając w fundamenty religii, gorące teksty musiały siłą rzeczy być odrzucone przez Watykan, napiętnowane i wzgardzone. Uznane za wywrotowy element. Czy słusznie? A jakże. Wystarczy wspomnieć historię dwóch Szymonów, których prawdziwe życie niewiele miało wspólnego z przekazem, jaki polityczną manipulacją dotrwał do naszych czasów w słowach Pawła z Tarsu i św. Piotra.

Szaweł, właśnie w czasie swojej podróży do Damaszku, której celem było wydanie Rzymianom zwolenników Jezusa, wpadł na genialny pomysł stworzenia nowej religii, religii opartej na kulcie Jezusa. A ponieważ Nauki Jezusa były wówczas mało zrozumiałe i bardzo mało popularne, można wręcz powiedzieć: były jednym z licznych sposobów pojmowania świata obok wielu innych wierzeń, jakie wyrażały swój stosunek do ?nieuchronnego? ówczesne społeczności - umyślił więc Szaweł stworzenie nowej wiary od podstaw. Zaczął od siebie, przybierając imię Pawła z Tarsu. Potem przy współudziale św. Piotra przejął całą mitologię Mitry, czyniąc z Jezusa Boga zrodzonego z dziewicy i zmartwychwstałego po ukrzyżowaniu. I choć, uznani za heretyków, zostali odrzuceni przez większość apostołów, to jednak do nich należał pomysł, który ochoczo przejął powstały w wiekach późniejszych Kościół. I tak to chrześcijaństwo przejęło w czasie swojej wiekowej tradycji wszystko, co było najlepsze w wierzeniach innych społeczności, to znaczy wszystko to, co najbardziej przemawiało do wyobraźni tłumów, wraz z datą narodzin Jezusa, sakramentem chrztu, spowiedzi, małżeństwa etc., etc. (a co w rzeczywistości w ogóle nie miało miejsca).

Za przykład rozmijania się prawdy z rzeczywistością niech posłuży tylko jedna historia, odczytana w bibliotece Esseńczyków i ukazana światu przez L. Gardnera w ,,Krwi z krwi Jezusa?. Śledztwo, a raczej fakty dotyczą życiorysów dwóch Szymonów, którzy żyli i pracowali w otoczeniu Jezusa. Szymon Piotr, czyli Szymon Skała był typowym analfabetą tamtych czasów,  matołowatym wieśniakiem, chciwie korzystającym z blasku otaczającego Jezusa, facetem nie pojmującym jego nauk. Dlatego nienawidził kobiet, zwłaszcza tych wykształconych, a przede wszystkim Marii Magdaleny, przyjaciółki Jezusa, której ten częściej dawał posłuch niż jemu. Potem swoją nienawiść do kobiet wbetonował w podstawy chrześcijaństwa.

Drugi z Szymonów, zwany Zelotą, wszechstronnie wykształcony człowiek (stąd przydomek: Mag) - był jednym z najcenniejszych współtowarzyszy Jezusa i jednym z nielicznych, którzy rozumieli jego nauki, także te dotyczące Wielkiej Mocy tkwiącej w człowieku, z którą pojednanie oznacza wyzwolenie duszy z kręgu wielu narodzin. Aresztowany przez Rzymian, cudem uniknął śmierci. Miast niego zginął Szymon Cyrenejczyk. On zaś na czas zorganizował pomoc i w ostatniej chwili zdjął z krzyża Jezusa. Potem wraz z Jezusem, Marią Magdaleną i Józefem z Arymatei uciekł do Egiptu. Do końca życia pozostał wierny naukom spisanym w ,,Wielkiej Zapowiedzi? i tępił jak mógł tworzone przez Pawła z Tarsu i Piotra chrześcijaństwo. Kiedy Jezus wyjechał do Tybetu, gdzie żył jeszcze wiele lat, więź między oboma przyjaciółmi zerwała się na stałe.

I tak to wygląda historyczna uczciwość chrześcijaństwa w tworzeniu, a raczej w umacnianiu własnego wizerunku. Ten sam schemat prokurowania Pisma Świętego zastosowano współcześnie w Papui i Nowej Gwinei, gdzie żyjące tam plemiona nie spotkały się jak dotąd z innym zwierzęciem poza świnią. Dlatego wszystkie zwierzęta występujące w Biblii zostały przemianowane na świnię. Nawet Baranek Boży w tym wydaniu Pisma nazywa się Świnią Bożą.

 

?Tak więc, aby móc pokładać wiarę w treści zawarte w ewangeliach, musimy wrócić do oryginalnych greckich rękopisów wraz z występującymi w nich wtrętami w postaci słów i wyrażeń hebrajskich i aramejskich. Kiedy to zrobimy, odkryjemy, że w rodowodzie Jezusa duża część istotnych danych została źle zinterpretowana, błędnie zrozumiana, błędnie przetłumaczona lub po prostu pominięta. Czasami przyczyną tego był brak odpowiednich słów w językach, na które je tłumaczono?.

                                                Sir Laurence Gardner

 

Obowiązkowym wtrętem będzie także nawiązanie do innej metody zdobywania przewagi nad niewiernymi, do oszustwa, i przypomnienie tu o ,,Darowiźnie Konstantyńskiej?, najgenialniejszym (udowodnionym) fałszerstwie w historii Kościoła, które oddało mu w posiadanie cały ówczesny świat, zapewniając władzę i majątek nieznane dotąd w historii. Fałszerstwa dokonano w kancelarii papieskiej w VIII wieku i choć katolicy przyznali się doń osiem stuleci później, to już nic i nikt nie mógł pozbawić ich uzyskanych profitów, strzeżonych  Chrystusową tajemnicą, mocą wypraw krzyżowych, inkwizycją, eksterminacją Indian i tym podobnym arsenałem środków. Otóż wspomniana ,,Darowizna Konstantyńska? oddawała we władanie Kościoła cały Zachód Cesarstwa, czyniąc jednocześnie z papieża ukonstytuowanego przez Cesarza Niebieskiego  samowładcę:

 ?(...)ponieważ doczesny cesarz nie powinien sprawować władzy tam, gdzie przez Cesarza Niebieskiego został ustanowiony głową (papież) chrześcijańskiej religii?.

 Dokument ten, ukazany światu w odpowiedniej chwili i miejscu, przyniósł właściwy dla tego czasu i miejsca skutek. Wspomagało go zresztą przeszło sto innych fałszerstw, które wymienił swego czasu sekretarz papieski Valla.

Jeśli zaś brakowało dokumentów, wystarczyło wzorem Grzegorza I podjudzić do wojny i sięgnąć do ludobójstwa, a zwycięstwo było gwarantowane.

?Cóż można ganić w wojnie? - dziwił się św. Augustyn w jednym ze swych licznych pism. - Czy to, że giną w niej ludzie, mający i tak kiedyś umrzeć? Dezaprobowanie wojny lub nienawidzenie jej jest małostkowością i nie ma nic wspólnego z bojaźnią bożą?.

Nie ganił jej także Sykstus IV. Prócz nepotyzmu, defraudacji majątku kościelnego i rozpusty, jak i popierania kazirodztwa w rodzinie, chętnie wspierał zbrodniarzy wojennych i przestępców, spiskował, organizował wojny i z lubością zadawał rany. Nakazał profanowanie grobów celem zbierania relikwii, otwieranie domów publicznych i kuplerstwo. Zresztą, oszustwa i fałszerstwa to i tak drobnostki  w porównaniu z jego talentem do wywoływania wojen.

Jego następca nie był już tak aktywny, ale współudział w morderstwie to też pewne osiągnięcie. Za to Grzegorz IX, miast wojsku płacić żołd, zezwolił na bezlitosne grabienie miejscowości. Pozostali papieże nie byli gorsi. Jeśli jednak kto uważa, iż zbrodnie wojenne stanowią jedynie niechlubną a przestarzałą kartę historii Kościoła i nie mają nic wspólnego z dzisiejszym obliczem Watykanu, to się grubo mylą. Tak dla sprostowania przyjrzyjmy się na krótko wiekowi dwudziestemu, który niechlubnie rozpoczęła I wojna Światowa:

?To będzie piękna wojna - instruował swoich sekretarzy Leon III. - Wojna, której skutki określać się będzie mianem piątej krucjaty. Katolicyzm zatryumfuje na Bałkanach, prawosławie zostanie zepchnięte do roli większej sekty i przy okazji okiełzna się islam?.

 Pius X to wcielone szerzenie fałszu, rasizm, przerabianie Pisma, naturalnie Świętego (choć nie dorównał na tym polu Sykstusowi V, który osobistej, doskonałej przeróbce Słowa Bożego poświęcił aż osiemnaście miesięcy pontyfikatu), łamanie praw człowieka, szantaż i ekskomunika nałożona na wszystkich historyków Kościoła poprawnie interpretujących prawdy objawione. Mało?... A organizowanie i wspieranie wojny zaborczej w Bośni i Hercegowinie? A przecież to za wykorzystywanie wojny do rozszerzania władzy katolickiej nad kraje słowiańskie zasłużył sobie na miano papieża pokoju! Dzisiaj takich ludzi, zwanych zbrodniarzami wojennymi, ściga prawo międzynarodowe.

Z drugiej zaś strony nie był chyba taką czarną owcą, bo w zestawieniu z Piusem XII wypada wcale nieźle. Niemniej wspieranie zbrodniczych stowarzyszeń i zorganizowanej przestępczości, jak i osłanianie zbrodniarzy wojennych udowodniono obu patriarchom Kościoła. Mało kto jednak wie o współpracy Piusa XII z nazistami, i to bynajmniej nie z obawy przed utratą życia, co spotkało Piusa XI w przeddzień potępienia faszyzmu, ale z chęci uczynienia z faszyzmu zbrojnego ramienia Kościoła. Watykan oficjalnie poparł dyktatury w Hiszpanii, Portugalii i w Niemczech. Po wojnie domowej w Hiszpanii papież złożył generałowi Franko serdeczne podziękowanie za odniesienie tak pożądanego przez Kościół Katolicki zwycięstwa. Szczególnymi względami i błogosławieństwem Watykanu cieszył się sam Hitler, którego pamięć po samobójczej śmierci uczcił kardynał Bertram odprawieniem w dniu 1 maja uroczystego rekwiem. To właśnie Pius XII, a może raczej Kościół Katolicki, w szerzeniu wiary przyczynił się do wymordowania w Serbii prawie 850 tysięcy ludzi! I to nie tylko przez zawarcie przymiera z chorwackim fürerem Pavelicem, cieszącym się formalnym poparciem Piusa XII, ale przede wszystkim przez... bezpośrednie uczestnictwo w eksterminacji niewiernych:

?Bombami zabijali ustasze i ich duchowni pomocnicy przede wszystkim dzieci, które najpierw, jeszcze żywe, wrzucano do masowych grobów - pisze Uli Weyland w swojej wstrząsającej książce ?Jezus oskarża?. - Karabinów i broni maszynowej używali do masowych egzekucji, przeprowadzanych z wyszukanym okrucieństwem. Strzelano w nogi, potem w brzuchy, wreszcie w piersi. Innym narzędziem mordu były noże rzeźnickie, którymi przycinano szyje niewinnych ofiar, odmawiających przyjęcia katolicyzmu. Toporami mnisi i żołnierze ćwiartowali Cyganów. Rozcinali im głowy, brzuchy i klatki piersiowe. Posługiwali się także, starając się nie wzbudzać wiele hałasu i rozgłosu, siekierami ciesielskimi, używając ich do rozłupywania głów, łamania kręgosłupów i rozcinania arterii. Podczas masowych mordów używali ponadto drewnianych młotków; uderzone nimi wielokrotnie bezbronne ofiary padały martwe. Tak zwane ?ciche egzekucje? bandy morderców wykonywały ze szczególną lubością. Do zabijania dzieci i kobiet stosowały one żelazne pręty, specjalnie w tym celu produkowane w jednej z fabryk. Bito na oślep w głowy i tułowia. Ludzi chorych i starych - wiemy to z pewnością - zabijano kilkoma uderzeniami żelaznych młotków.

Pewien franciszkanin o nazwisku Filipovic, zwany ?szatanem?, ze szczególną pasją uśmiercał dzieci i chorych, posługując się motyką. Jedna z najstraszliwszych metod mordowania, służąca przedłużaniu męki ofiar, polegała na deptaniu ofiar i skakaniu im po brzuchach aż do zmiażdżenia wątroby i śledziony. Także skórzanymi batami fanatyczni i spragnieni krwi słudzy ?świętego Kościoła Katolickiego? chłostali na śmierć ?niewierne? dzieci, kobiety i mężczyzn. Powieszenie było aktem łaski?.

Takie było prawdziwe oblicze klerykalnego faszystowskiego kultu Piusa XII, którego fascynację polityką Hitlera trudno nazwać nawet chorobą. Nawet sam Mussolini prawie wszystko zawdzięczał wsparciu Państwa Papieskiego. To właśnie prohitlerowska polityka Stolicy Apostolskiej torowała przywódcy III Rzeszy tryumfalny pochód przez Europę. Ten błogosławiony przez Boga wszechmogącego wódz, za którego tak błagalnie modlił się papież, wziął sobie to wsparcie do serca i z czystości intencji dzielnie gazował żydów, morderców Jezusa. To dlatego niemieccy więźniowie zaczytywali się Biblią i Mein Kampf-em, a w kwietniu 1939 roku, tuż po zajęciu Czechosłowacji przez hitlerowskie wojska, Pius XII ochoczo zapewniał:

?Cieszymy się z wielkości, rozkwitu i dobrobytu Niemiec i fałszem byłoby twierdzenie, jakobyśmy nie chcieli Niemiec kwitnących, wielkich i potężnych?.

 Jeszcze wcześniej, po wkroczeniu do Austrii i po okupacji Sudetów, kiedy liczba katolików w zajętych ziemiach wzrosła o 10 procent, Kościół aż wył z radości, śląc depesze dziękczynne do Hitlera i zapewniając Rząd Niemiecki, że duchowni zachowają jak najsurowsze milczenie na temat obozów koncentracyjnych, jeżeli się im ?pozwoli w nich pełnić ich obowiązki?.

W klerykalno-faszystowskiej Słowacji Kościół Katolicki w osobie prałata Tisy oddał Hitlerowi w posługę trzy dywizje w sile 50 000 ludzi! Także na ziemiach polskich Watykan dzielnie kolaborował z władzami niemieckimi i z Gestapo w zwalczaniu w kościele polskim wszelkich przejawów polskości. Jeszcze przed napadem na Polskę papież osobiście zapewnił, że powstrzyma się od potępienia Niemiec, kiedy te uderzą na nasz kraj. Proszę nie zapominać, że wierni, katolicy, chcą tego czy nie, ponoszą za ową politykę taką samą odpowiedzialność co Watykan. Opłacając watykańskich morderców, przyczynili się bowiem cichą zmową i aprobatą do ukształtowania się takiej a nie innej polityki XX wieku. I oni musieli pragnąć chwały zwycięstwa, kiedy wojska niemieckie uderzyły na Rosję, a ujarzmieni wyznawcy prawosławia na klęczkach czołgali się do krzyża prawdy. W ich imieniu Ojciec Kościoła Katolickiego zanosił się radością, głosząc: ?Zbliża się wielki dzień X, dzień wkroczenia do Związku Radzieckiego?. Czyż można się dziwić, że w Modlitewniku Katolickim i Śpiewniku Wojskowym z 1940 roku czytamy:

?Pobłogosław, Boże, wojsko niemieckie, powołane do tego, by strzec pokoju i chronić ognisko domowe, i daj tym, którzy w nim służą, siłę do najwyższej ofiary dla Führera, narodu i Ojczyzny. Pobłogosław szczególnie naszemu Fürerowi... Obyśmy wszyscy pod jego wodzą widzieli swoje święte zadanie w oddaniu się narodowi i Ojczyźnie, abyśmy przez wiarę, posłuszeństwo i wierność dostąpili wiecznej Ojczyzny w królestwie twojej światłości i Twojego pokoju. Amen?.

Aż ciśnie się na usta pytanie, dla jakiej to świętej sprawy katolicy z imieniem Boga na ustach poświęcali życie drugiego człowieka? Czyż ludzkie życie mogło być przeszkodą dla szerzenia się uniwersalnych prawd zawartych w Biblii? Czy to dla poparcia tych prawd tyko siedmiu katolików odmówiło walki za Rzeszę Niemiecką? Czy naprawdę tyko tylu odważyło się zaakcentować własne człowieczeństwo? A może pozostali doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że dla chrześcijaństwa, tej wojującej religii, Biblia jest idealnym parawanem do osiągania osobistych celów, że tę Świętą Księgę można odczytywać na tysiące sposobów, a i tak nie wyczerpie się wszystkich możliwości interpretowania zawartych w niej treści? A może to nikt inny, tylko katolicy wiedzą doskonale, że Biblia a Jezus to dwie zupełnie różne sprawy? Czyżby dlatego ich kapłani w osobach kardynałów tak ochoczo błogosławili sprzęt wojskowy i rozdawali medaliki idącym na mord niemieckim wyznawcom? I ostatnie pytanie: Czy tylko na papiestwie ciąży wina za przygotowanie wespół z Mussolinim i Hitlerem II Wojny Światowej? Bo jeśli tak, to znaczy, że nie należy brać serio tego, czego tak głośno domaga się od wiernych Watykan. Ale jeśli chrześcijanin stawia prawa kościelne nad boskimi, to wtedy... historia Kościoła źle wpływa na trawienie (Wolter), wtedy i on (rezygnując z indywidualnych przekonań) staje się składnikiem władzy politycznej i automatycznie przestaje być nośnikiem humanizmu.

Wstrząsające? Niewiarygodne?... Ale to nie koniec historii. Prócz popierania po wojnie kolejnych bandyckich reżimów, Watykan stworzył specjalną organizację, Commissione Pontificia d`Assistenza, która przerzuciła do Ameryki Południowej, Północnej i Australii kilkadziesiąt tysięcy zbrodniarzy wojennych. Uczyniono to z czystości serca,  z obowiązku wspierania nie tak dawnych sprzymierzeńców, ale i z obawy przed  zdemaskowaniem haniebnych powiązań Świętego Ciała Kościoła z Bogami Wojny. No i oczywiście z obowiązku przejęcia części masy spadkowej po III Rzeszy. To zbożne dzieło z wielkim zaangażowaniem kontynuował następca Piusa XII, Paweł VI, wyprowadzając do ziemi obiecanej 30 tysięcy niesławnych uciekinierów, zaopatrzonych w pieniądze i paszporty Watykanu lub Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.

Ale i to nie koniec idei krucjat w Kościele. Zakon Rycerzy Grobu, oddział szturmowy Watykanu, od początku lat pięćdziesiątych wspomaga aktywnie dyktatury wojskowe głównie w Ameryce Środkowej i Południowej. Statut jego zawiera także obowiązek udzielania pomocy katolikom walczącym z Żydami! Może dlatego, że już św. Hieronim nazwał Żydów ?bluźniercami i złymi ludźmi?, a synagogi ?siedzibą szatana?, a Jan Chryzostom, jeden z ojców Kościoła, uważał ich za ?zakałę rodzaju ludzkiego?, zaś ich świątynie za ?miejsca niewiary, bezbożności i szaleństwa?. Być może. Jednak to z apostołów żydowskiego pochodzenia składa się fundament Kościoła katolickiego. Czy Jezusa i Piotra także należałoby nazywać zakałami rodzaju ludzkiego? Przecież byli Żydami...

 Przez dwa tysiące lat tępiono Żydów, przypisując im odpowiedzialność za śmierć Jezusa, choć to nie oni, lecz Rzymianie byli sprawcami jego odejścia. Zaś rzekome judaszowskie srebrniki wycofano z użytku... 300 lat wcześniej. A przecież Paweł, najstarszy świadek koronny, o żadnym Judaszu, który sprzedał Jezusa, nie słyszał. Historię tę dorobiono znacznie później, a ostateczny jej rys nadał arcybiskup Genui  Jakub de Voragine w ,,Złotej legendzie?.

Czytamy w niej, że Judasz urodził się w Jerozolimie. Matce, Cyborei, przyśniło się, że urodziła wielkiego zbrodniarza, więc w porozumieniu z mężem, Rubenem, włożyła dziecko do koszyka i puściła w morze. Chłopca znalazła na plaży królowa wyspy, do której dobił koszyk. Nie mogąc mieć dzieci, upozorowała ciążę i przyjęła Judasza jak własnego syna. Jak to się jej udało, nie wiadomo, bo Judasz miał przeszło rok, ale możliwe też, że mieszkańcy wyspy Skariot nagminnie cierpieli na zaburzenia wzroku, zwłaszcza mąż królowej. Jednak stał się cud i po czasie królowa stała się brzemienną. Kiedy zawistny Judasz zabił królewicza, musiał ratować się ucieczką do Jerozolimy, gdzie wstąpił na służbę do Piłata, równie niecnego łotra jak on sam. Otoczony prokuratorską kuratelą, czuł się na tyle bezkarnie, że kiedy nabrał ochoty na jabłka sąsiada, zabił tego, a w nagrodę za odwagę Piłat wyswatał go z żoną po zamordowanym. Wkrótce okazało się, że zabitym sąsiadem był jego własny ojciec, a starą nałożnicą jego własna matka. Ojcobójca i kazirodca udał się więc do Jezusa z prośbą o wybaczenie. Czemu nie prosił o to Cyborei, nie wiadomo, może dlatego że Kościół nie przyznawał kobietom żadnych praw, więc i dla Judasza była ona tylko kupą mięsa, na dodatek starego. Jezus nie tylko wybaczył Judaszowi, ale nawet przyjął go na ucznia i uczynił skarbnikiem. Judasz kradł ile mógł, a gdy pewnego razu nie podprowadził towaru, to znaczy wartych 30 srebrników olejków, którymi Maria, siostra Marty namaszczała Jezusowi stopy, wściekł się i z powodu handlowej porażki, by powetować sobie straty, wyznał wszystko Piłatowi. Na koniec, kiedy zabrano Jezusa, z rozpaczy powiesił się, lecz ducha nie wyzionął ustami, tylko przez rozpękłe na pół ciało, co znamionuje wieczne potępienie. Tyle gwoli słowa prawdy o Żydzie-Judaszu.            

 Dwa tysiące lat prześladowano Żydów za lichwę, gdy tymczasem Kościół sam zakładał banki i wykupywał akcje. A kiedy w końcu Watykan uznał istnienie Izraela za fakt dokonany (uczynił to dopiero w roku 1993) - to zrobił to we własnym dobrze pojętym interesie, walcząc o nową strefę wpływów, o posiadłości i podatki. Nie ma się więc co dziwić, że kiedy w 1933 roku Hitler zapowiedział eksterminację Żydów, Piusa XII zajęła walka z... kobiecą modą.

 Czy tak wygląda ideał miłości do bliźniego. Czy stać katolików na to, by utrzymywać Zakon Obrońców Grobu Świętego, tę na pół tajną przestępczą organizację liczącą 2 tysiące księży i 80 tysięcy ludzi świeckich? Nadto organizację zawiadującą skorumpowanym Bankiem Watykańskim i odpowiedzialną za pranie brudnych pieniędzy oraz zamawiającą u amerykańskiej mafii sfałszowane papiery wartościowe na kwoty dochodzące do miliarda dolarów?! Chyba stać, skoro tylko z terenu samych Niemiec Watykan ściąga rocznie daninę w postaci paru miliardów euro.

Co w takim razie robi Biedny Kościół ze swymi pieniędzmi? Z pewnością nie przekazuje większości swoich dochodów na akcje charytatywne, jak próbuje udowadniać, gdyż z wyliczeń jasno wynika, iż kwoty przekazywane na prace misyjne, a więc i tak nie bezinteresowne, nie przekraczają 10-12 procent dochodów tej największej finansowej machiny świata, dochodów zwolnionych z podatku. I warto przy tym pamiętać, że już za Jana XXII Watykan posiadał majątek dwukrotnie większy od majątków pozostających w dyspozycji wszystkich chrześcijańskich władców świata.

?I to jest już cud ekonomiczny godny wybrańców Boga - stwierdza Jerzy Gracz. - Od blisko trzydziestu lat Watykan ponosi każdego roku ogromne straty, a jego majątek rośnie?.

Watykan ?jest największym i najbardziej brudnym przedsiębiorstwem świata? - przyznał ksiądz Giuliano Ferrari, i trudno odmówić mu racji.

 Zostawmy jednak brudy tej instytucji w spokoju i wróćmy do zasadności świętych ksiąg,

Otóż żadna z zatwierdzonych przez Kościół Ewangelii nie została spisana przez osoby stykające się z Jezusem, na co powołują się katoliccy kapłani, a wręcz przeciwnie: tworzyły je osoby drugie i co najgorsze - przedkładające interes zatrudniającej ich instytucji nad dobro wiernych. Fałszerstwa i Corpus Hermeticum doprowadziły do utraty wielu cennych wartości, sprowadzając wiarę kanoniczną do rangi wiary literowej. Nie należy więc się dziwić, iż wiele państw w tamtych czasach w ogóle nie uznawało owych czterech Ewangelii, i posługiwało się innymi księgami. W Syrii, na przykład, jeszcze w piątym wieku używano harmonii Ewangelii Tacjana.

Już wówczas poszukiwano prawdy w wizerunku miłosierdzia Bożego, a nie w kościelnych opowiastkach o cudach, które w mniemaniu ewangelistów miały współczesnym dostarczyć niezbitego dowodu na boskie pochodzenie Jezusa. I choć św. Marek w ogóle pomija kwestię zwiastowania i narodzenia Jezusa, akcentując jedynie znaczenie chrztu, to u św. Mateusza mamy już boską ingerencję przed narodzinami proroka, gdzie anioł zapowiada Józefowi w trakcie snu przyjście na świat Syna Bożego, podczas gdy św. Łukasz brnie jeszcze dalej, przyoblekając niebieskie siły w cielesną postać anioła, a św. Jan już bez wahania puszcza wodze fantazji, barwiąc poczęcie i narodzenie Jezusa bajkowym opisem. Najwidoczniej post miał wyjątkowo korzystny wpływ na wizje ,,grupy Jana?.

Nawet powierzchowne przejrzenie treści zawartych w Ewangeliach uwidacznia ich nieprawdopodobieństwo i rażące sprzeczności, także chronologiczne, które nie miałyby miejsca, gdyby relacje rzeczywiście spisywano w tamtych czasach, lub gdyby wygłaszali je boscy wysłannicy. Na historycznym przekazie Łukasza nie można polegać nawet w fundamentalnych kwestiach. Jego historyczny opis działalności Jezusa załamuje się już w trakcie ustalania daty narodzin Syna Bożego. Co gorsze, żaden z czterech popieranych przez Kościół ewangelistów nie jest w rzeczywistości zainteresowany biografią Jezusa, a wszystkie tak zwane dane źródłowe są jedynie echem uchwyconym na tle religijnego krajobrazu Palestyny. Same zaś biblijne opowieści, te dopisane do podań wcześniejszych, są zaledwie cudownym marzeniem chrześcijaństwa. Wymysłem są fakty dotyczące narodzin Jezusa, wymysłem są uznawane przez katolików święta. Na przykład Wielkanoc i Zielone Świątki zapożyczono wiele wieków później z innych kultur. Wymysłem jest także większość cudów dokonywanych przez Jezusa.

Kościół z upodobaniem rozsławia wiele ponadnaturalnych czynów Jezusa, skrzętnie zapominając o cudach nie tyle wątpliwych, co całkowicie bezsensownych. Za przykład niech nam posłuży żałosna historia drzewa figowego.

Jezus odczuł głód. A widząc z daleka drzewo figowe okryte liśćmi, podszedł ku niemu zobaczyć, czy nie znajdzie czegoś na nim. Lecz po podejściu bliżej, nie znalazł nic prócz liści, gdyż nie był to czas na figi. Wtedy rzekł do drzewa: ?Niech już nikt nie je owoców z ciebie? - i drzewo uschło.

Zawarta w tej przypowieści nauka poddaje w wątpliwość rolę Jezusa jako obrońcy wszystkiego co żywe, a nadto każe się zastanowić nad stanem jego psychiki. Nie wydaje mi się jednak prawdopodobne, by Jezus przechodził okres zamroczenia umysłowego i szukał zimą truskawek. Czemuż więc miały służyć te barwne opowieści? Przekonaniu wiernych do idei chrześcijaństwa? Otóż nie, gdyż Jezus nie był jedyną chodzącą legendą tamtych czasów. Tworzenie mitu miało ukryć niewiarę piszących w totalną ponadczasowość Jezusa Chrystusa!... Miało też otoczyć zasłoną tajemnicy jego prawdziwe przesłania. Ci którzy z taką gorliwością  rozsławiali jego imię, w ogóle nie rozumieli jego nauk, czego dowodzi cała historia Kościoła. Cuda miały nadać im charakter uniwersalny.

Podobnie było z gwiazdą Betlejemską, której historia, jak wynika z analiz astronomicznych, co wytykali również współcześni ewangelistom astronomowie, jest zwykłym urojeniem, a w której obronie papież Leon I (zm. w 461 roku)  dydaktycznie i poglądowo głosił, iż gwiazda ta była dla Żydów niewidoczna z powodu ich zaślepienia. Musiało to być wyjątkowe zaślepienie, skoro Ignacy z Antiochii (zm. około 110 r.) podaje:

?Gwiazda rozjaśniała na niebie, a siła jej światła była nie do opisania; wszystkie pozostałe gwiazdy, wraz ze słońcem i księżycem, bez mała ?tańczyły? w korowodzie wokół niej, a jej światło przyćmiewało je wszystkie?.

Szczytem bzdury jest z pewnością List Jezusa do króla Abgara V Ukkamy z Edessy, w którym Mesjasz obiecuje królowi, iż uleczy go, ale w danej chwili nie ma czasu, bo musi najpierw udać się do nieba, ale potem pośle któregoś ze swoich uczniów, aby go uleczył.

I wielu duchownych zarzekało się na autentyczność boskich skreśleń. Wielu robi to do dzisiaj.

I jak tu dać wiarę spójności boskiego przekazu, skoro nawet fałszowane Ewangelie kanoniczne pełne są niespójności i nieścisłości historycznych? Jak pogodzić z sobą dwa rodowody Józefa, ojca Jezusa, czy wiele dat przyjścia na świat samego Mesjasza (spór między Mateuszem a Łukaszem)?

Dodajmy jeszcze więcej. Piotr nigdy nie przebywał w Rzymie, a Jezus stale występował przeciwko religijności formalnej i rytualnej i nigdy nie wyrzekł słów włożonych w jego usta przez Mateusza: ?Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego?. Wiara w Trójcę Świętą, uznaną dekretami cesarzy rzymskich, wespół z kultem świętych, odpustami i wyświęcaniem świątyń - została zapożyczona z religii pogańskich i nie jest patentowym osiągnięciem Rzymu.

Nie było też rzezi niewiniątek ani ucieczki Marii i Józefa do Egiptu, ponieważ Herod nie żył już od czterech lat. Kazanie na Górze, wjazd Jezusa do Jerozolimy czy rozmowa z Piłatem to kolejny cios w nieomylność Ksiąg Natchnionych, pękających od natłoku przeinaczeń. Św. Józef nie był zwykłym stolarzem, ale mistrzem sztuk, mistrzem, czyli człowiekiem wykształconym, lecz tłumacz przełożył to na mistrza w zawodzie. Przeinaczenie młodej kobiety na dziewicę uczyniło z Marii przedmiot chuci anielskiej a z narodzin Jezusa powtarzaną bajeczkę o Niepokalanym Poczęciu. A przecież tłumaczenie było łatwe i słowo, że Maria była virgo określało jej wiek, nie było zaś późniejszym synonimem nietkniętej kobiety. Kolejnym błędem było uczynienie z Jezusa Nazareńczyka, czyli człowieka związanego z liberalną sektą żydowską, Jezusa Nazaretańczyka, czyli mieszkającego w Nazaret, choć Nazaret powstało dopiero w latach sześćdziesiątych pierwszego wieku n.e., a jest to ważkie spostrzeżenie, gdyż wiąże się bezpośrednio z przekłamaną historią o Świętym Graalu.

 Takie historyczne nieścisłości, gdzie myli się sens słowa, wyraźnie świadczą o lichych kwalifikacjach kościelnych twórców i tłumaczy. Pewno żaden z nich się nie spodziewał, że nadejdą czasy, w których ktoś odważy się wystąpić przeciwko fałszerstwu. To wyjaśnia, czemu błędnie odczytano pozostawanie Jezusa z Marią Magdaleną w związku małżeńskim (na co nie dali się nabrać Templariusze, traktujący Marię Magdalenę jako zasadnie uświęconą) i samą śmierć proroka jako prawdziwą, choć chodziło tu o symboliczne ukrzyżowanie, oznaczające śmierć prawną i duchową w wyniku wyklęcia, co określała powszechnie obowiązująca zasada trzech dni i co wszyscy żyjący w pierwszym stuleciu rozumieli bez najmniejszych wątpliwości.

 Owego fizycznego wskrzeszenia dokonał zgodnie z rytuałem Szymon Zelota. Nawet Koran mówi o tym bez ogródek. Ale Jezus musiał porzucić współtowarzyszy i udać się na wygnanie. Wyklęty już wcześniej przez swoich (ekskomunikowany przez Sanhedryn) oraz naznaczony piętnem terroryzmu przez Piłata, wyrzucony poza nawias społeczeństwa, Jezus udał się z powrotem do Azji Większej, skąd swego czasu musiał uciekać z powodu głoszonej przez siebie idei równości wszystkich ludzi wobec Boga, czym naraził się na gniew braminów.

?Człowiek zostaje przez Kościół przywołany do wierzenia, a nie do myślenia - przyznaje Uta Ranke-Heinemann, profesor teologii katolickiej. - Tym sposobem człowiek przez całe swoje życie ćwiczy się w chrześcijańskiej gimnastyce mówienia: TAK - i - AMEN. W religii, która błogosławi wierzących, nigdy zaś wątpiących, ci, którzy pytają, pozostają bez błogosławieństwa, a pytający w oczach niejednego wierzącego stają się wręcz podejrzani. Tymczasem pytanie jest chrześcijańską cnotą, choć rzadko jest cechą chrześcijan?.  

Na podstawie tych i podobnych wpadek katoliccy i protestanccy egzegeci zgodnie uważają Ewangelie za przekazy objawienia duchowego, mające niewiele wspólnego z prawdą historyczną. I taki był stosunek do całej sprawy wszystkich duchownych przez całe dwa tysiące lat istnienia chrześcijaństwa. Każdy więc dodawał coś od siebie i w nowym ujęciu to propagował. Nie dziwi więc stanowisko Kościoła, który dopiero na Soborze Trydenckim w 1545 roku zatwierdził napisaną, jak się przyjmuje, w 94 roku Apokalipsę Jana. Jednak kanonizacja, czyli oficjalne uświęcenie nie objęło wielu znaczących tekstów. Przypomnijmy niektóre z nich:

  •  Codex Askewianus  /Pistis Sophia/
  •  Codex Bruce, zawierający Księgę Wielkiej  Rozprawy według Tajemnicy
  •  Codex Berolinensis 8502, zawierający Ewangelię Marii, Tajemniczą Księgę Jana, Sofię i Jezusa, Dzieje Piotra
  •  Protoewangelia Jakuba
  •  Ewangelia Piotra /VIII wiek/
  •  Apokalipsa Piotra /VIII wiek/
  •  Ewangelia Nikodema zwana też Dziejami Piłata
  •  Ewangelia Gameliala
  •  Galilejski testament NSJC
  •  Ewangelia Dwunastu Apostołów
  •  Ewangelia Bartłomieja
  •  Dzieje Jana /IV wiek/
  •  Dzieje Piotra /V wiek/
  • Apokalipsa Pawła /V wiek/
  •  Homilie Klementyńskie,

          czy 49 rękopisów odnalezionych w Kenoboskion w 1947 roku.

Kanonizacji doczekały się natomiast pisma, które często na to nie zasługiwały. A to z racji odstępstw doktrynalnych, odbiegających daleko od nauk Jezusa, a to znów z powodu sekciarstwa czy wręcz fanatyzmu religijnego. Wystarczy wspomnieć o widzeniu świata oczami Pawła, którego seksualne dewiacje zaciążyły na katolickim podejściu do spraw seksualności, a więc na fundamentalnej kwestii naszego istnienia.

 Paweł obrzydzał młodzieńcom kobiety, a pannom mężczyzn, głosząc w kazaniach: ?W przeciwnym razie nie ma dla was zmartwychwstania, chyba że pozostaniecie w czystości i nie splamicie ciała swego?. Przy czym starannie omijał temat prokreacji, szydząc z narodzin człowieka w śluzie rozpadu i w łonie rozpusty, z człowieka od urodzenia napiętnowanego grzechem, z człowieka stanowiącego wyprany z cząstki Ducha odpad ewolucji. Tę tezę odnajdujemy w historii o Raju utraconym, o Adamie i Ewie i w naukach Tomasza z Akwinu, który stwierdza autorytatywnie, iż dusza wchodzi w płód męski w czterdziestym dniu ciąży, a w żeński - z powodu wstydu ? w osiemdziesiątym. Może dlatego św. Augustyn, prócz potępiania kobiet, tak ostro krytykował kaleki, uważając je za istoty będące jedynie w części człowiekiem. To właśnie dla poparcia jego nauk obowiązywał swego czasu w kilku stanach Ameryki obowiązek sterylizacji głuchych.

Antyczłowiecze stanowisko, depczące kobiecą potencjalność, rozbudowujące na własne potrzeby polityczny i kulturowy antyfeminizm, nie przeszkadzało jednak papieżom w zawładnięciu całym grzesznym interesem, który skupiony pod skrzydłami Kościoła przechrzcił nazwę burdel w miano domu dla skruszonych dziewic, gdzie chronione przez Świętą Inkwizycję panienki ruszały do pracy pod patronatem św. Magdaleny.

Nawet Jezusa obarczono awersją do kobiet. Kiedy Szymon Piotr chce oddalić Marię Magdalenę, Jezus proponuje: ?Oto poprowadzę ją, aby uczynić mężczyzną, aby stała się sama duchem żywym, podobnym do mężczyzn?. Chodzi o to, że kobieta, jako zwyrodniała część człowieka, mogła stać się godną i równą mężczyźnie tylko przez całkowite oddanie się Bogu. Mężczyzna zaś już z mocy urodzenia uchodził za równego aniołom.

?Człowiek jest zrobiony z najbrudniejszego nasienia - grzmiał papież Innocenty III - karmiony krwią menstruacyjną, która ma być tak godna pogardy i nieczysta, że przy zetknięciu z nią owoce nie rosną, a rośliny więdną... a gdy psy ją zeżrą, dostają wścieklizny?.

Św. Hieronim tak pisał:

?Tak długo, jak kobieta żyje tylko po to, by rodzić, i dla dzieci, tak długo między nią i mężczyzną istnieje taka sama różnica, jak między ciałem i duszą; jeżeli jednak pragnie Chrystusowi bardziej służyć niż światu - wówczas przestanie być kobietą i nazwą ją ?mężczyzną?, gdyż życzymy sobie, by wszyscy zostali podniesieni do stanu doskonałego mężczyzny?.

?Kobieta jest ułomna, gorsza niż mężczyzna i na ciele i na duszy? - św. Tomasz.

?Kobiety są więc siedliskiem wszelkich wad. To one wciągają mężczyzn w grzech. Skoro brzydzą was rzygowiny i kupa gnoju, jak możecie trzymać w ramionach ten wór nieczystości? - opat Odon z Cluny.

W liście św. Pawła do Tymoteusza czytamy: ?Kobieta niech się uczy w cichości i w pełnej uległości. Nie pozwalam zaś kobiecie nauczać ani się wynosić nad męża...?

Ten prosty zabieg nie tylko podporządkował Kościołowi połowę wiernych, czyniąc nadto z kobiety istotę upadłą i bezwolną w rękach duchownych, ale wywołując wyrzuty sumienia emocjonalnym zamętem - przysporzył mu kolejnych dochodów od dążących do świętości zagubionych panienek.

Lecz nie tylko u chrześcijan spotykamy się z męskim szowinizmem i ekonomicznym sprytem, bo oto w Koranie podobne stanowisko zachowuje sam Prorok:

?Mężczyźni stoją nad kobietami(...) napominajcie je, by były posłuszne, trzymajcie je w łożach i bijcie je. Bo kobieta jest tym, co w świecie najbardziej zepsute?.

I tak przekształcone w firmowe hasło dewiacje Pawła stały się oficjalnym tonem polityki Kościoła. Dlatego w 1958 roku podczas powszechnej wystawy w Watykanie w sali poświęconej złu wisiało zdjęcie Brigitte Bardot, a w 1999 roku potępiono rozdawanie pigułek aborcyjnych kobietom zgwałconym w Kosowie. Tylko duchowieństwo, jedyny organ dokładnie zorientowany w celu i słuszności głoszonych przykazań Bożych i kościelnych, żyło po swojemu, topiąc smutek bezżeństwa w doczesnych uciechach. Papież Sykstus VI sumiennie sprzeniewierzał pieniądze Kościoła na kochanki swego bratanka - kardynała Pietro. Aby ratować finanse Kościoła, uruchomił produkcję świętych relikwii, które wraz z zyskami płynącymi z wybornie funkcjonujących domów publicznych, knajp i zajazdów rzetelnie wspierały podatki płacone przez kościoły całej Europy.

Dzielnie i ochoczo sekundował takiej rozrzutności Leon X, któremu osiem lat wystarczyło na przehulanie całego majątku Watykanu, jaki zgromadził jego poprzednik papież Juliusz II. Hulać umiał także Aleksander VI, zapamiętany przez historię z powodu ślubu córki, na którym śmiałkowie ścierali się zbrojnie o życie. Polegli dostępowali zaszczytu ostatniego namaszczenia z rąk samego papieża!

A pomniejsi duchowni? Na opisanie ich wyczynów nie starczyłoby tysięcy ksiąg. A przecież wstydliwą historię zakłamania i pruderii tworzą wciąż nowe pokolenia kapłanów, czego wymownym potwierdzeniem jest współczesny mariaż Watykanu z sycylijską mafią, w wyniku czego w tajemniczych okolicznościach zmarł przedostatni papież, a Banco Ambroziano zbankrutował.

Podsumujmy to słowami papieża Leona X, wytrawnego znawcy wagi pism świętych: ?Musimy wiedzieć, ile My i nasze dwory zawdzięczamy przepięknej baśni o Chrystusie?.

Wracając do Pawła, do wykładni jego koncepcji przez stulecia stymulującej sumienie wiernych, postarajmy się przyrównać ją do osiągnięć szkoły hinduskiej, gdzie pożycie cielesne miast w grzech, ubiera się w piękną szatę erotycznych uniesień:

?Seks jest faktem biologicznym, nie ma w nim nic złego. Więc nie walcz z nim, bo stanie się zboczony (...) W rzeczywistości akt seksualny nie jest dialogiem pomiędzy kobietą i mężczyzną. Jest dialogiem mężczyzny z Naturą poprzez kobietę i kobiety z Naturą poprzez mężczyznę. Jest dialogiem z Naturą. Przez chwilę jesteście w niebiańskiej harmonii, jesteście zestrojeni z całością. W ten sposób mężczyzna dopełnia się poprzez kobietę, a kobieta poprzez mężczyznę?.

W duchu uważam te słowa za piękne i krzepiące. Wypada szanować również, co oczywiste, odmienne w tej kwestii stanowisko Pawła. Nie można się jednak pogodzić z narzucaniem innym własnych poglądów, zwłaszcza gdy są sprzeczne z prawami natury lub, co gorsze, gdy samemu się ich nie przestrzega. To właśnie zabiło Joannę z Moguncji, jedynego w dziejach chrześcijaństwa papieża-kobiety, i roztrzaskało o bruk głowę jej nowo narodzonego dziecka. A wszystko w szale moralnego i politycznego skandalu.

Nie dziwi całe to zamieszanie wywołane wokół osoby Pawła, jeśli się przypomni, iż jego beznadziejnych doktryn w ogóle nie chciano brać pod uwagę w czasie tworzenia nowej wiary. Proszę pamiętać, że w okresie powstawania gmin chrześcijańskich istniało wiele przeciwstawnych sobie lub różniących się między sobą teorii wiary i tak na dobrą sprawę, to do końca nie było wiadomo, kogo można było uważać za prawowiernego, a kogo za odszczepieńca. O zwycięstwie którejkolwiek z frakcji decydowały przetargi, spory polityczne, a nierzadko i przypadek. Dopiero kiedy chrześcijanie wzrośli w siłę i kiedy w II stuleciu ukonstytuował się Kościół Katolicki, a każda z frakcji nadal walczyła o własną klientelę, zrodziła się potrzeba wspólnego działania i rozpoczął się niesławny proces tworzenia podstaw wiary, gdzie nie miało znaczenia powoływanie się na dzieło Jezusa, lecz na treści mogące wzmocnić potęgę kształtującego się aparatu władzy. Dopiero wtedy zajaśniała gwiazda Pawła, doszedł do głosu ten, który początkowo wszystkimi dostępnymi mu metodami niszczył gminy chrześcijańskie i prześladował wyznawców Pana. Po przejściu na drugą stronę stał się równie zagorzałym obrońcą idei świętego grobu, jak jego niedawni wrogowie. Fanatykiem, którego jak ognia unikali współwierni i który po mistrzowsku opracował obowiązujące przez następne stulecia zasady zwalczania religijnych przeciwników (czytaj: politycznych).

Owej fanatycznej nietolerancji i religijnej głupocie przeciwstawiali się wszyscy, ale ustanawiane przez niego prawa padły w końcu na podatny grunt kościelnej intrygi. Tym śladem poszli po nim następni kościelni dogmatycy. Najważniejsze, że chrześcijanie przestali zwalczać się wzajemnie, a zjednoczyli się w walce przeciwko poganom. Wobec tego faktu reszta jest niczym, sam zaś fakt połączenia doktryny chrześcijańskiej z judaizmem, stoicyzmem, elementami platońskimi, egipskimi, perskimi etc. wydaje się w ogóle mało znaczącym elementem. Kogóż to zresztą mogło obchodzić, skoro chrześcijanie wywodzili się z kręgów najmniej wykształconych i najbardziej żądnych cudów, za to najbardziej mściwych i wojowniczych...

Dzisiaj już wiemy, że teorie św. Pawła okazały się tak samo prawdziwe, jak mleko, które miast krwi trysnęło z jego ciała, kiedy Pawła ścięto z rozkazu Nerona. Wraz z nim popłynęły w świat wiernych poetyckie opisy całego jego bogobojnego żywota. Oto jeden z nich. Kolejna odsłona tajemnicy: wiarygodne ?Dzieje Pawła i Tekli?, które dopiero po stuleciach usunięto z kanonu wiary. Jednak nasi przodkowie święcie w nie wierzyli. (Kościół kazał).

Tekla, pod wpływem natchnionego kazania Pawła, nawróciła się na wiarę jedyną i pragnąć zostać człowiekiem, zerwała z narzeczonym, składając w duchu śluby czystości. Ośmieszony, wściekły do granic wytrzymałości, porzucony narzeczony doprowadza do aresztowania Pawła. Pawła wygnano a Teklę skazano na śmierć przez spalenie. Ale opatrzność boska czuwa: cudowny deszcz i grad uwalniają Teklę i nic nie stoi już na przeszkodzie, by odszukała Pawła i stała się jego żarliwą uczennicą (wypadałoby skłonić się w stronę tradycji i powiedzieć: uczniem).

Ale nie koniec to zmartwień. W Antiochii wpada Tekla w oko niejakiemu Aleksandrowi i po raz wtóry opłaca swą odmowę współuczestnictwa w grzechu skazaniem na śmierć. Tym razem ma być pożarta przez dzikie zwierzęta. Ale wygłodniała lwica, miast posilić się Teklą, liże jej stopy i pozwala się dosiąść. Mało tego - zaciekle broni ją przed rozjuszonym niedźwiedziem i lwem. Korzystając z powstałego zamieszania, Tekla wskakuje do wody, która dziwnym zrządzeniem losu znajduje się w pobliżu i nie jest odgrodzona. Przy okazji Tekla chrzci się i może dlatego foki, które starały się ją skonsumować, solidarnie zdychają. Następne wypuszczone na Teklę drapieżniki zapadają w kataleptyczny sen. Ostatecznie nagą Teklę przywiązano między dwa dorodne byki, a pod ich organa płciowe podłożono rozpalone żelaza. Kiedy i to zawodzi, niewinność jej zostaje udowodniona. Uwolniona Tekla odnajduje Pawła i oczyszczona duchowo staje się mężczyzną, by do końca życia głosić słowo boże. Czyni to aż do dziewięćdziesiątego roku życia. Umiera spokojnie, ze starości, a nad jej grobem powstaje przepiękna bazylika, w której dokonuje się aż trzydzieści jeden cudów. A potem... a potem następne pokolenia upamiętniały jej sukcesy kolejnymi świętymi budowlami.

Piękne to i prawdziwe jak kazania Pawła. Nadto równie reporterskie jak pokonanie z Bożą pomocą Goliata przez Dawida, dzięki czemu ten ostatni mógł potem długo i szczęśliwie rządzić Judeą. No, skoro Tekla mogła w oczach Kościoła awansować do rangi mężczyzny, to czemu Bóg nie ma wykazywać upodobania w publicznych mordach?

Nasuwa się więc pytanie, dlaczego Kościół przetrwał próbę czasu? Dlaczego nie starły go w proch ruchy reformatorskie? Czemuż trwa w zawierusze dziejów mimo haniebnego upadku stanu kapłańskiego, mimo mieszania się w politykę państwową? Odpowiedź jest prosta. Ponieważ krwawym mieczem wypraw krzyżowych i torturami Świętej Inkwizycji, i ogniem stosów czarownic, i bezprzykładną hańbą schizmy oraz matactwami tworzącymi złudny wizerunek prawd wiary zapewnił sobie monopol na religię, albo raczej na odmalowywanie obrazu religijności, którego mianował się strażnikiem. Monopol depczący ludzką godność, monopol żerujący na ludzkiej niewiedzy i naiwności, monopol wygrywający jednych przeciwko drugim, ale i monopol, przyznajmy, konieczny i dopasowany do specyficznych warunków historycznych rozwoju człowieka w pewnym okresie jego ewolucji.

Lecz nim doszło do komercjalizacji chrześcijaństwa, jego wyznawcy przegrali wszystkie bitwy o wiarę. Z kretesem zaprzepaścili wszystkie teologiczne dysputy. Przykładem życia i myśli jawili się współczesnym jako hańba rodzaju ludzkiego. Chcąc wygrać, musieli zdeptać prawa ludzkie i postawić na zbrodniczą działalność. Pomógł im w tym przypadek i zła sława, jaką cieszyły się eksterminacyjne zapędy chrześcijan. To właśnie na nich padł wybór cesarza Konstantyna, który dla ideologicznego poparcia własnej koncepcji władzy szukał religii, która w oczach poddanych mogłaby usprawiedliwić jego ludobójcze zamiary, która dosłownie miała stać się podporą trwania jego imperium. Postawił na chrześcijaństwo, ponieważ jego przeciwnicy i poprzednicy je zwalczali, ponieważ tylko chrześcijaństwo nosiło znamiona religii wojskowej, tylko ono wynosiło zbrodniarzy w kręgi świętych i tylko ono widziało w nim patrona, a nie mordercę teścia, cesarza Maksymiana, szwagrów Licyniusza i Bassianusa, mężów swych sióstr Konstancji i Anastazji, własnego syna Kryspusa i żony Fausty.

Konstantyn nie omylił się w swoich przewidywaniach. Znalazł równych sobie i z ich pomocą zawojował cały antyczny świat, wprowadzając terror porównywalny jedynie z dokonaniami Tamerlana. W nagrodę uczynił chrześcijaństwo religią jedyną a jej kapłanów - samowładcami podlegającymi tylko jego osobistemu zwierzchnictwu. Uczynił z Kościoła państwo w państwie, obdarzając go wszelkimi możliwymi przywilejami. Namieszał przy okazji w doktrynie religijnej tyle, ile mógł, i jak mu pasowało, czyniąc z soborów prywatę i pośmiewisko. Niemniej zapadłe na nich postanowienia miały obowiązywać wiernych po wsze czasy i miały być przeniesione na cały pogański świat. I tak zostało do dziś. W nagrodę za swoje zasługi Konstantyn, morderca i złodziej, dochrapał się tytułu umiłowanego przez Boga przywódcy jako chrześcijanin podług serca został przed śmiercią ochrzczony. Ów najbardziej religijny z cesarzy stał się trzynastym apostołem i doczekał się własnego święta, uroczyście obchodzonego 21 maja. I choć zmarł biedak 22 maja 337 r. przed rozpoczęciem kolejnej wielkiej wyprawy krzyżowej, przeciwko królowi perskiemu Szapurowi II, to czego on nie rozpoczął osobiście, dokończyli kolejni chrześcijańscy władcy.

Dzisiaj Sobór Watykański oświadcza, iż ?Osoba ludzka ma prawo do wolności religijnej?, a równocześnie wprowadza wiarę katolicką do szkół, uznając niezachwiane przewodnictwo wyznawanej przez siebie prawdy. Trochę wcześniej to samo uczynił papież Innocenty X. Kiedy podczas podpisywania pokoju westfalskiego przyznano przedstawicielom mniejszości religijnych takie same prawa co wszystkim obywatelom, papież obłożył taki akt klątwą, jako szalony i równoznaczny z ateizmem. Dzielnie broni w tym duchu własnych interesów ks. dr A. Panasiuk, wierząc, iż ?Kościół będzie trwał aż do końca świata?. Szkoda tylko, że Diecezjalny Pasterz Młodzieży starannie omija kwestię wiary i religii.

 Inercja i zacofanie sprawiły, iż Kościół nie mógł dłużej bronić swojej pozycji drogą utrzymywania społeczeństwa w niewiedzy, więc postanowił rozbudować instytucję poprzez zawłaszczenie sumienia wiernych. Skrzepnął jako instytucja przez duże ,,I? i dlatego, kreując grzech, piekło i czyściec, zamknął wyznawcę w lochu jego własnej małostkowości, obiecując odpuszczenie grzechów przez żywe uczestnictwo w życiu kościelnym. Tam zaś, gdzie wiedza i zdrowy rozsądek tryumfowały nad reakcjonizmem, prawa ekonomii, ekskomunika i lobby przywracały posłuch, wstrzymując jakże skutecznie spływ wartościowych idei.

 Dziś, trwając przy błędach, chyli się ku upadkowi, pociągając za sobą miliony istnień. Twórczą krytykę uważa za herezję, błędy dogmatyczne za prawdę lub według własnego widzimisię - za wymysł szatana, a wyrządzone krzywdy - za urojone. Zapada się i zamyka za spiżową bramą. Przestaje ewoluować, odgradza się od prawdy, prawdy obiektywnej. Wie, że zaakceptowanie zmian wymagałoby reorganizacji wszystkich struktur kościelnych. Broni więc dawnej chwały uporczywym powoływaniem się na... na... - powiedzmy - na to co było. Co jest niewzruszone, trwałe i święte: na bajeczki...

Spójrzmy przez chwilę za kurtynę niewzruszoności, trwałości i świętości. Co widzimy? Widzimy dopalające się ognie węglące starcze ciało Giordana Bruno i Joanny d?Arc. Ich wizja nigdy nie uspokoi sumienia Kościoła, a prawda o tym, wsparta ideą Kopernika, wciąż wzbudza pogardę dla zabójców schowanych za symbolem krzyża. Widzimy jęczące w płomieniach tysiące ciał biczowników, których idea wybaczania wyrządzonych innym krzywd uderzyła w podstawy Kościoła, czyniąc z tej organizacji świętego rzeźnika. Najpierw uderzył papieski inkwizytor Walter Kerlinger, a trzydzieści lat później w 1399 r. sam papież Bonifacy IX. Spłynęły rzeki krwi...

Mrok historii spowija zniszczoną potęgę najpotężniejszego zakonu tamtych czasów - Templariuszy, którzy zapłacili najwyższą cenę za odkrycie w świątyni króla Salomona prawdy o Jezusie. Zginęli, choć nie naruszyli istoty wiary. Ale oni poznali prawdę. Dlatego musieli zamilknąć, dlatego konali w płomieniach roznieconych przekleństwem papieża Klemensa V i aprobatą króla Francji Filipa IV Pięknego. Jedynym pocieszeniem dla brata Godfryda de Charnay?a (komandora Normandii) i Jacques`a de Molay?a (Wielkiego Mistrza Zakonu Świątyni) był wyraz sprawiedliwości bożej w spełnieniu straszliwej przepowiedni - rychłej śmierci obu prześladowców: chciwego króla i hipokryty-papieża (choć dziś podaje się, iż król w ostatniej chwili wycofał się z decyzji o uśmierceniu swoich przeciwników). Dla całego świata była to kolejna odsłona prawdziwego oblicza Kościoła. Przekonali się o tym także Jezuici.

Dopiero kilka stuleci później uporała się Francja z wizją kościelnej dominacji, kiedy to 29 kwietnia 1903 roku wojsko przystąpiło do wyprowadzania ,,manu militarii? zakonników z La Grande Chartreuse, zgodnie z decyzją podjętą miesiąc wcześniej przez Izbę Deputowanych.

Tymczasem u nas, miast rozdzielić Kościół od państwa, słyszymy o konkordacie, a ustawa o aborcji zbiera bolesne żniwo, godząc w ludzi najbardziej potrzebujących wsparcia. Tymczasem wiadomo, iż do trzeciego miesiąca ciąży dusza nie jest związana z kształtującym się w łonie matki organizmem. A jeśli już zdarzy się taki niecodzienny przypadek, to i tak ostateczna decyzja o usunięciu ciąży powinna zależeć od kobiety. Mało tego, wszyscy współcześni prorocy zgodni są co do jednego - nadmierna liczba obecnie żyjących ludzi robi dużo zamieszania na wszystkich poziomach astralnych, gdzie dusze nie mają wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się do kolejnego wcielenia.

Ponadto wymagana przez Kościół wstrzemięźliwość stoi w sprzeczności z samą naturą człowieka. Onanizm nadal uważany jest za grzech, a prezerwatywa od czasu bulli Leona X - napiętnowana jako produkt przeciwstawiający się wyrokom opatrzności. Carlo Caffarra, kierownik Papieskiego Instytutu ds. Małżeństwa i Rodziny, wręcz ostrzega, że lepiej, by zainfekowany (choćby wirusem HIV) małżonek - nie mogąc zachować dożywotniej pełnej wstrzemięźliwości - zainfekował własną żonę, niż gdyby miał użyć prezerwatywy, albowiem uszanowanie wartości duchowych, takich jak sakrament małżeństwa, należy przedłożyć nad dobro życia. Słowem, kolejny ukłon w stronę Pawła.

Przy tym Kościół starannie przemilcza historię samego sakramentu małżeństwa, który w okresie wczesnego chrześcijaństwa (do wieku X) nie istniał  (tak samo zresztą jak i kościelna ceremonia ślubna) i który dopiero w drugim tysiącleciu nabrał praktycznie mocy prawnej i stał się jedną z form nacisku na wiernych. Od czasu tego genialnego posunięcia za rozwód trzeba było płacić, i to sowicie. Przywilej jego przeprowadzania zdał papież na ręce najbliższych współpracowników, czyli biskupów. Kiedy w wiekach późniejszych zaczęto stawiać zarzut kupczenia rozwodami, i na to znalazła się rada. Na przykład w Anglii, która stanowiła dla kościoła źródło wręcz bajecznych zysków, o szybkości otrzymania rozwodu decydowała jedynie wysokość sumy wpłacanej na krzewienie wiary katolickiej. Zaś zgodę na zawarcie małżeństwa mieszanego otrzymywało się natychmiast po podpisaniu zobowiązania, że dzieci z takich małżeństw będą wychowane w wierze, jaką wyznaje papież. By żonglerka dogmatami przestała wprowadzać zamieszanie, Pius XII w roku 1942 ogłosił w bulli ?Mystici Corporis?, iż odtąd papież i Chrystus (w sensie Bóg, bo jak wynika z dalszej lektury, rzeczony papież do końca nie rozumiał pojęcie Chrystusa w Jezusie) stanowią jedność, przeto każda decyzja papieska - i ta dotycząca rozwodu - w ogóle nie podlega ludzkiemu orzecznictwu. Co zostało pobłogosławione w niebie, przez owo niebo może być osobą papieża rozwiązane. I basta...

Wracając do konsumpcji małżeństwa, mającego dostarczać nowych wyznawców, chcąc poważnie traktować zalecenia Kościoła, należałoby się spodziewać w 2050 roku narodzin dwudziestomiliardowego człowieka i totalnego kryzysu żywnościowego. A przecież już dzisiaj głoduje 850 milionów ludzi. No i dlaczego Watykan nie wspiera biednych i głodnych, miast inwestować w fabryki produkujące środki antykoncepcyjne? Czyżby chęć wysmażenia dwóch pieczeni przy jednym ogniu? Ale to cwane...

W Księdze Hioba czytamy: ?Seks jest ogrodem grzechu, przyjemność płciowa jest grzeszną plamą, pożądliwość - grzesznym aktem?. Papież Grzegorz I po ?każdym zakłócającym słuszny, boski porządek stosunku małżeńskim? polecał wymazywanie grzechu odmawianiem modlitwy pokutnej, choć w psalmie 127 czytamy, iż dzieci nie są owocem grzechu, ale darem Jahwe.

To równie bolesny cios jak przypisanie Ewie grzechu bluźnierstwa. No bo niby skąd biedna dziewczyna mogła wiedzieć o zakazie zrywania owoców z Drzewa Poznania Dobra i Zła, skoro została stworzona później? Dydaktyzm wynikający z tej bajeczki jest równie wątpliwej wartości, co i pozostałe kościelne historie. Zdecydowanie wyższy poziom intelektualny przedstawia sprzeciwiająca się Pismu i opiniom drugiego Soboru Watykańskiego i Komisji do Spraw Regulacji Urodzin powstała w 1968 roku encyklika papieska, która oficjalnie i bez ogródek uderza w życie intymne wiernych, naruszając ich ludzkie prawa:

?Nie ulega żadnej wątpliwości, że rozumne i wolne kierowanie popędami wymaga ascezy, ażeby znaki miłości, właściwe dla życia małżeńskiego, zgodne były z etycznym porządkiem, szczególnie poprzez zachowanie okresowej wstrzemięźliwości. Jednakże to opanowanie, w którym przejawia się czystość małżeńska, nie tylko nie przynosi szkody miłości małżeńskiej, lecz nadaje jej nowe wartości. Wymaga ono wprawdzie stałego wysiłku, ale dzięki jego dobroczynnemu wpływowi małżonkowie rozwijają w sposób pełny swoją osobowość, wzbogacając się o wartości duchowe. Opanowanie to przynosi życiu rodzinnemu obfite owoce w postaci harmonii i pokoju oraz pomaga w przezwyciężeniu innych jeszcze trudności; sprzyja trosce o współmałżonka i budzi do niego szacunek, pomaga także małżonkom wyzbyć się egoizmu, sprzecznego z prawdziwą miłością, oraz wzmacnia w nich poczucie odpowiedzialności. A wreszcie dzięki opanowaniu siebie rodzice uzyskują głębszy i skuteczniejszy wpływ na potomstwo?.

Bzdura?...Przecież nawet Biblia uczy (w tych nie wymazanych fragmentach), wręcz nakazuje poznanie się kobiety i mężczyzny przez akty miłości jeszcze przed stworzeniem wspólnoty rodzinnej, aby partnerzy przekonali się, czy są dla siebie stworzeni.

O zapobieganiu ciąży za to napisano: ?Nie jest złem, bo jest zakazane, lecz jest zakazane, bo jest złem?. Oto współczesna furtka dla interpretacji ewentualnych nieporozumień w przyszłości...

I czy wypada powoływać się na przesiąknięte reakcjonizmem wytyczne soboru, na którym w dalszym ustępie w ogóle nie potępiono wojny ani zbrojeń? Zresztą jak można było to zrobić, skoro nieznacznie wcześniej wojnę w Wietnamie reklamował Watykan jako świętą wojnę, a żołnierzy amerykańskich chrzcił mianem Żołnierzy Chrystusowych. Od tamtej pory w militarnej polityce Watykanu nic się nie zmieniło. Widać to jaskrawo po kompromitującej podróży Jana Pawła II do Ameryce Łacińskiej, w której bardzo czytelnie poparł reżimy dyktatorskie.

Robi zresztą to samo co Pius I, układający się z Berią w celu inwazji katolicyzmu na ZSRR. Gdyby Beria nie zginął od kuli, stosunki Watykanu z NKWD ułożyłyby się na podobieństwo stosunków łączących rodziny mafijne.

Jaka jest więc moralność Rzymu? A jaką ma być, skoro w encyklice ?Blask Prawdy? Jan Paweł II wykłada moralność opartą na średniowiecznych poglądach Tomasza i scholastyków?

?Stara się ubezwłasnowolnić swych wiernych - stwierdza Uli Weyland. - Zakazuje im myśleć. Stale powołuje się na Ducha Świętego, forsując swe osobiste przekonania. Tak wygląda nieomylność papieża? Co za śmieszny anachronizm (...) Encyklika ta jest zaprzeczeniem wszelkiej wolności i liberalizmu. Rzym, odwołując się do dogmatów i katechizmu, zmusza swych wiernych do niewiary?.

We wspomnianym Katechizmie papież przymusza wiernych do całkowitej aprobaty postanowień soboru z 382 roku, uznającego Kościół Rzymski za jedyne przedstawicielstwo Boga na ziemi: Wierzę w jeden święty, katolicki Kościół, w Kościół, który nadal uznaje istnienie Ziemi jako formę placka z krążącym wokół Słońcem. Wolne żarty?... Niestety nie. Takich ciekawostek na przestrzeni wieków wysmażył Kościół więcej. Oprócz krążącego wokół Ziemi Słońca było powstanie świata obliczone oficjalnie na dzień 23 X 4004 roku przed narodzeniem Chrystusa. Urzędowym kuchmistrzem okazał się we własnej osobie arcybiskup Armagh, jego zaś dzielnym wsparciem najlepsi teolodzy z Johnem Lightfootem na czele. Wyliczenia te, zgodne z Księgą Rodzaju, potraktowano z szacunkiem nie tylko religijnym, ale i naukowym, czego wyrazem było wkroczenie do obliczeń Uniwersytetu Cambridge. Datę stworzenia świata sprecyzowało ciało naukowe w osobie wicekanclerza tego uniwersytetu, uściślając czas na dziewiątą rano czasu Greenwich. Bzdura? Z pewnością, ale nie mniej szkodliwa niż konkordat i ustawa o aborcji. Równie nie do przyjęcia jak ustalona według Biblii temperatura nieba i piekła, wynosząca w niebie 525 stopni Celsjusza powyżej zera, a w piekle, o zgrozo! - 445 stopni Celsjusza poniżej zera. A mamy tu do czynienia ze sprawą bynajmniej nie przedawnioną. Obliczenia te podał poważny periodyk ,,Applied Optics? w 1972 roku naszej ery.

Czy wierzyć Kościołowi? Niełatwe pytanie i jeszcze trudniejsza odpowiedź. W odpowiedzi posłużmy się przestrogą niedawnego papieża, który na pytanie, co sądzi o lotach w kosmos, odrzekł zdecydowanie: ?Żadna rakieta do nieba nie poleci, bo zaraz ją Pan Bóg strąci na ziemię?. Arcybiskup David Hope uznaje zaś Internet za oblicze diabła, w którym przegląda się społeczeństwo bez duszy. Nic dodać, nic ująć. Podobną metodę wykorzystywał komunizm, tłumaczący sklerozę Lenina nadmierną aktywnością intelektualną. I na poklask: kiedy włoska policja finansowa, likwidująca lichwiarską siatkę w Lukanii, objęła śledztwem kardynała Michele Giordano i przeszukała kurię (fakt bezprecedensowy), dyrektor biura prasowego Watykanu Joaquin Navarro Valls oświadczył, że Stolica Apostolska ?jest zawsze blisko każdego biskupa w momentach jego radości i próby".

 To nie są wolne żarty. Żartem nie jest także chrześcijańska etyka seksualna. Zwłaszcza rola kobiety, uważanej przez chrześcijaństwo za istotę gorszą od zwierzęcia, za istotę nie zasługującą na jakiekolwiek porównanie z mężczyzną, z człowiekiem. Że w tworzeniu tak szkalującego wizerunku miał swój udział Paweł, wie wielu, lecz że ów wizerunek dziarsko poprawiali inni, wie już nie każdy. Niewątpliwie, prócz Pawła, największy udział w poniżeniu kobiety, a przez nią w potępieniu seksualności, miał św. Augustyn, jeden z ojców chrześcijaństwa, typ wyjątkowo upadły moralnie, który odpowiedzialność za popełnione przez siebie niegodziwości, wynikające z seksualnej ułomności, usiłował przerzucić na cały rodzaj żeński. Psychozę seksualną ubrał w szaty wszystko usprawiedliwiającego wywodu teologicznego i tak rozgrzeszony ruszył do walki o męską godność. Stworzył przy tym własną koncepcję potępienia i grzechu pierworodnego, a potem sam zaczął w nią wierzyć. Wykreował nieludzką naukę do dziś kształtującą rzeczywistość chrześcijan.

 Dla Augustyna tylko Jezus był wolny od grzechu pierworodnego i dlatego mógł przyjść na świat wyłącznie w akcie dzieworódczym (ciekawe jak, bo to był chłop, a w partenogenezie stoi jak byk, że kobieta może urodzić tylko kobietę). Owo niepokalane poczęcie i tak Matce Boskiej nie pomogło, gdyż Ona sama była zrodzona sposobem naturalnym, więc grzesznym. Była związana z cielesnością, a więc - jak każda kobieta - ze światem złych demonów. Augustyn całkowicie potępił miłość do partnera, upatrując w jej odczuwaniu zabiegi szatana, całkowicie odrzucił akt seksualnego współżycia, nawet w celu prokreacyjnym. Lecz skoro do tego już dochodziło, to pod rygorem ognia piekielnego należało się wyzbyć odczuwania jakiejkolwiek rozkoszy. Nietrudno więc zauważyć, że nawrócenie Augustyna na chrześcijaństwo nie przyniosło tej wspólnocie niczego dobrego.

Skoro Augustyn potępiał współżycie seksualne, siłą rzeczy musiał potępiać wszelkie metody zapobiegania poczęciu. ?Jest niedozwolone i haniebne obcować z żoną, unikając przy tym poczęcia potomstwa; tak czynił Onan, syn Judy, i dlatego uśmiercił go Bóg?. W swoich rozważaniach Augustyn posunął się tak daleko, że liczbę dni, w których kobieta mogła zajść w ciążę, okroił o przeszło połowę, domagając się surowo przestrzegania seksualnej wstrzemięźliwości podczas postów i dni świętych.

Po czasach Augustyna walka z lubieżnością nabrała tempa. Kobieta całkowicie upadła i przestała się liczyć. Stała się narzędziem w rękach Kościoła, istotą, którą należy kochać, bo jest człowiekiem, i nienawidzić, bo jest kobietą. Samo zaś małżeństwo uważano za grzeszne, jeśli nie służyło doskonaleniu się przez walkę z własną chucią, jeśli nie trwało niczym bastion wstrzymujący ataki rozpusty. Ba, stosunki inne niż pozycja góra-dół, a przede wszystkim stosunki oralne i analne, karane były surowiej niż... ludobójstwo.

Odcięcie się od cielesności dotknęło także stan kapłański. Krwawo wprowadzono bezżeństwo księży i unowocześniono obrzędy eucharystyczne. Od tej pory tylko dziewice mogły służyć Bogu, a ciała kobiety nie wolno było dotykać księżom nawet w trakcie komunii. Zasłaniania się kobiet w Kościele żądali także papieże. Wielu usiłowało ten nakaz rozszerzyć także poza przestrzeń sakralną, domagając się widoku kobiety typowego dla państw arabskich: chodzącego na czarno kokonu. Kościół, prócz ustawowego podkreślenia służebności kobiety wobec mężczyzny, skutecznie utrudniał jej życie wieloma bezzasadnymi, głupimi nakazami i zakazami. Na przykład synod w Elwirze postanowił, że kobietom nie wolno we własnym imieniu pisać ani otrzymywać listów. Apostoł Paweł obstawał za noszeniem przez niewieści stan długich włosów, a ?Konstytucje apostolskie? napominały, by kobiety rygorystycznie ograniczały zbyt częste mycie się. Miały to robić najlepiej w południe, i to nie co dzień. Zabroniono im śpiewać i mówić w kościele, co najwyżej symulować ruch ustami, i odcięto od nauczania w Kościele, powołując się na apostołów, którzy, w sile przecież dwunastu, byli wyłącznie mężczyznami.

Doskonałość mężczyzny wyraziła się także w posłudze rodzinie. Tylko on, nie kobieta, dzięki doskonalszemu rozumowi mógł zagwarantować właściwe wychowanie potomstwa. Dobre, nie?

Jeszcze lepiej zabrał się do tego św. Tomasz, zauważając, że ?kobieta potrzebuje mężczyzny nie tylko do płodzenia i wychowywania dzieci, ale także jako swego władcy?. Dla tego męża opatrzności akt seksualny był objawem rozkładu ducha, a częstsze stosunki seksualne dowodem na niedorozwój umysłowy.

Takimi to reformatorami szczyci się Kościół katolicki. Szkoda tylko, że słowem święty zastępują wyczyny, które ze świętością nie mają nic wspólnego. A i dzisiaj nie jest lepiej. Wystarczy powołać się na obowiązujące do 1977 r. brewe Sykstusa V albo przypomnieć, że każde nie umieszczenie nasienia w naczyniu prowadzi do potępienia duszy. Wystarczy sięgnąć do Lutra, by to lepiej zrozumieć. Lub inaczej: sięgnąć do próbek talentu Jana Pawła II, by znowu odżyło echo Pawłowo-Augustyńsko-Arystotelesowskich wizji, by przekonać się, że to całe gadanie ma zupełnie inny cel, że ma odwrócić uwagę od niedoskonałości biblijnej teologii. No, chyba że nadal obstajemy przy świętych głoszących, iż ?lekkie dotknięcie ręki kobiety może być grzechem śmiertelnym, jeśli bierze się z nieczystego zamiaru?.

Niemniej takie kościelne widzenie świata łatwiej pozwala nam zrozumieć różnice między Prawem Objawionym w Starym i Nowym Testamencie a Prawem Pana głoszonym przez Jezusa. Nareszcie rozumiemy, dlaczego Stworzyciel Świata tak daleki jest od ideału i dlaczego Biblia jest księgą nie historyczną, lecz objawioną.

Biblia, zwłaszcza Stary Testament, stanowi kronikę rozwoju rodzaju ludzkiego, ale nie taką, jaką chce ją widzieć Kościół. Jest to kronika kształtowania się nowych wartości duchowych, i wreszcie opis paleokontaktów, spotkań z przybyszami z gwiazd, których opatrznie (a słusznie i stosownie do poziomu ówczesnej wiedzy) brano za bogów. Dopiero nauka dwudziestego wieku pozwala nam spojrzeć na Biblię zgodnie z jej pierwotnym przesłaniem, z przesłaniem nawiązującym zresztą do treści wyniesionych przez święte księgi pozostałych religii starego świata. Czyżby więc dlatego przez pierwszych tysiąc lat Biblia była księgą ukrytą, a potem jak najstaranniej strzeżoną przed okiem pospólstwa (uwzględnioną także w spisie ksiąg zakazanych!), aby wierni mogli polegać jedynie na zapewnieniach kapłana? Walka w zwalczaniu swobodnego dostępu do Biblii była tak zażarta, iż na wieki zepchnęła na plan dalszy pozostałe bolączki Kościoła.

Dlaczego chciano się odciąć od powiązań z innymi religiami? By trwać w wywyższeniu? Może, a może bano się porywać na coś, czego zrozumienie przekraczało wątłe siły świętych, świętych zbrojnych w obarczone skazą objawienie(?) Tymczasem już w sumeryjskim eposie o Annie, spisanym ręką kapłana babilońskiego, spotykamy taki oto opis:

?W pierwszym roku z tej części Zatoki Perskiej, która przylega do Babilonu, pojawiło się zwierzę obdarzone rozumem, które nazywało się Ann. Całe ciało zwierzęcia było jak u ryby, a niżej rybiej głowy miała drugą. W dole wraz z rybim ogonem miało nogi, jak u człowieka. Głos i mowa ludzkie i zrozumiałe. Istota ta w dzień spotykała się z ludźmi, ale nie przyjmowała ich ofiar, a sama nauczyła ich pisania i nauk oraz wszystkich sztuk. Nauczyła ich budować domy, wznosić świątynie, spisywać prawa oraz objaśniała początki geometrii. Nauczyła ich także odróżniać płody ziemne i pokazała, jak zbierać plony?.

Równie ciekawe jak egipskie papirusy, z których jeden, znaleziony u Alberta Tuli, byłego dyrektora Muzeum Egiptu w Watykanie, traktuje o wydarzeniu z czasów faraona Thotmesa III. Opiewa on pojazd, jaki przez kilka dni wisiał nad Egiptem na oczach całego narodu, armii i faraona. Potem dołączyły do niego następne, by z czasem odlecieć na południe, świecąc jaśniej od boskiego słońca.

O UFO głośno zresztą wszędzie. Prócz zagadkowej płyty z Palenque informują o nich prawie wszystkie teksty cywilizowanego świata. W indyjskim eposie ?Ramajana? mamy niebieską karetę wysoką na dwa piętra, z wieloma pokojami i oknami, ryczącą jak lew i jednostajnie szumiącą w czasie lotu.

W sanskryckiej księdze ?Samaranghama Sutradhawa? spotykamy opis aparatu latającego zwanego wimana, którego prezentacji poświęcono aż 230 strof :

,,Korpus jego musi być mocny i zwarty, wykonany z lekkiego materiału i kształtem przypominający wielkiego latającego ptaka. Wewnątrz należy umieścić urządzenie z rtęcią i żelaznym generatorem ciepła. Dzięki sile, która ukryta jest w rtęci i która powoduje powstanie wichru, człowiek znajdujący się wewnątrz wimany może w niezwykły sposób przelecieć po niebie olbrzymie odległości?.

Ale to nie wszystko. Dalej omawiane są wady i zalety rozmaitych typów samolotów oraz rodzaje materiałów użytych do ich skonstruowania i typy napędów.

Prawie zawsze dodaje się, że latające pojazdy mogą poruszać się zarówno w obszarze słonecznym jak i międzygwiezdnym. Wielce wymowne są relacje osób odbywających podróże po obszarach dostępnych tylko bogom. W tym kontekście babiloński epos Etany wygląda wręcz jak dziennik pokładowy, konkurując ze staroindyjskim poematem ?Mahabharata?. Tam Ardżuna otrzymuje od Indry (boga w ludzkiej postaci) niebiański wóz i pięć lat uczy się astrawidii; w tym posługiwania się boską bronią, jaką w niedługim czasie otrzymuje do swojej dyspozycji od bogów zgromadzonych wokół Indry - od Waruny, Agni i pozostałych przeciwników obozu promienistych. Oblatując układ słoneczny widuje wiele podobnych pojazdów, a planety wydają mu się lampami, ?chociaż są to wielkie same w sobie ciała?.

Piąta księga ?Mahabharaty? wymienia szczegółowo bronie skutecznie unicestwiające wojowników mających w sobie metal. A jakby tego było mało, opis wykorzystywanych przez nich środków masowego rażenia każdego wojskowego może przyprawić o przysłowiowy zawrót głowy, na przykład: agneyastra - działa artyleryjskie, aguiratha - bombowce samosterowne, arydiastra - broń chemiczna, mohanastra - gazy obezwładniające, saura - bomba atomowa, sikharatha - bomby rozpryskujące,  tashtra - radar. Śmiertelne tchnienie boga powoduje wypadanie włosów, schodzenie paznokci i bladnięcie przedśmiertne.

?Świat osmolony żarem tej broni zataczał się od gorąca. Poparzone słonie biegały oszalałe tam i z powrotem, woda wrzała - wszystkie ryby wyginęły, drzewa kładły się pokotem?.

Skutki użytej broni, jaśniejszej od tysiąca słońc, możemy dzisiaj podziwiać na przykładzie wieży Borsippa.

?Wprost trudno wyjaśnić, jak mógł powstać tak niesamowity żar - pisze E.Ceren, badacz na pół stopionej budowli - który nie tylko rozżarzył, ale wręcz stopił setki wypalonych cegieł i przenikając aż do samego szkieletu konstrukcyjnego wieży, stopił ją w zwartą bezstrukturalną masę przypominającą roztopione szkło?.

Taką broń demonstruje Ardżuna swoim braciom po powrocie na Ziemię:

 

?I oto, gdy ta dziwna broń rozpoczęła działanie,

Drgnęła ziemia pod nogami i zachwiała się wraz z drzewami,

Rozkołysały się rzeki, nawet wielkie morza zafalowały,

Pękały góry, spłoszyły się wiatry, Ponuro począł płonąć

Ogień, ściemniało promieniste słońce...

Ardżuna, Ardżuna, nie używaj tej broni!?

 

Naukowcy odkryli w wielu rejonach pustynnych obszary zawierające stopiony na szkło piasek, tudzież zeszklone mury górskich fortec, czy mury innych starożytnych miast zniszczonych wskutek działania wysokich temperatur. Tylko w zachodniej części Półwyspu Arabskiego istnieje aż 28 pól pełnych spieczonych głazów, a każde z nich zajmuje obszar co najmniej kilkanastu tysięcy metrów kwadratowych.

Albion W.Hart, naukowiec pracujący w afrykańskim interiorze, odkrył tam teren pokryty zielonkawą szklistą masą, taką samą, jaką wytworzyły próby jądrowe w stanie Nowy Meksyk. Również w dolinie Eufratu w południowym Iraku odsłonięto w miejscu istnienia pradawnej cywilizacji warstwę stopionego, zeszklonego piasku, która w żadnym przypadku nie mogła powstać w sposób naturalny.

Chińczycy przeprowadzający próby z bronią jądrową na pustyni Gobi ze zdumieniem spostrzegli, że pozostawione przez ich doświadczenia z bronią jądrową ogromne połacie zeszklonego piaskowca sąsiadują z podobnymi obszarami, tyle że starszymi o całe tysiące lat. Podobne poligony odnaleziono już na pustyni Mohave w USA, zaś budowle zniszczone oddziaływaniem ogromnego żaru - w Szkocji, Irlandii, Anglii, Turcji i Indiach. Podobne doniesienia docierają z pozostałych części świata. Tak więc wznoszący się aż do nieba słup dymu nad Sodomą i Gomorą nie był przypadkowym wydarzeniem.

 

 ?Kiedyś dawno temu na Ziemi panował raj, klimat był łagodny, kataklizmy nieznane, ludzie dobrzy, planety nie zmieniały swoich orbit, istoty pozaziemskie zstępowały często wśród ludzi, by uczyć ich mądrości? ( Huai-Nan-Tzu).

 

?W czasach, kiedy ziemia była jeszcze młoda, toczyły się straszliwe walki. Hocha na swoim kole z ognia i wiatru pobił wojska Chank-Kuoi-Funk wzywając na pomoc zastępy srebrnych latających dragonów? (Feng-Shen-Yen).

 

?Kiedy przedpotopowa rasa Mao-Tse... podjudzona przez Thiyoo zaczęła niepokoić całą ziemie, świat zapełnili złoczyńcy. Wówczas pan Chang-ty, król boskiej dynastii, widząc, że jego naród stracił wszystkie cnoty, polecił dwóm półbogom Thang i Lhy przeciąć komunikację między niebem a ziemią. Od tej pory nie było już więcej zlatywania w dół, ani wzbijania się w górę? (Shoo-Ikng).

 

Równie niezwykłą bronią była brahmadanda, dziryt Brahmy, której skutki użycia rozciągały się na całe kraje i narody, a czas oddziaływania sięgał kilku pokoleń. Zresztą niezwykle trudno posługiwać się skróconym opisem zastosowania tych niezwykłych broni, skoro W.R. Dikszitar, jeden z badaczy ?Mahabharaty?, samemu wyliczeniu boskich broni poświęca aż kilkanaście stron. Najpotężniejszą w tym spisie arsenału astrawidii jest głowa Brahmy, brahmasziras, esencja wydobyta z głębin oceanu, przypominająca w skutkach zastosowanie napalmu:

 

,,Wtedy wypuścił Rama strzałę niepokonanej siły,

Siejącą zgrozę, niosącą śmierć...

Błyskawicznie wypuszczona przez Ramę dalekosiężna starła

Zapaliła wielkim płomieniem potężnego rakszasa

z jego końmi i karetą.

Całkowicie rozpadł się na pięć podstawowych pierwiastków.

Jego szkielet, mięśnie i krew już nawet nie trzymały się razem;

Spaliła je broń. Tak, że i popiół nawet nie został?.

 

W X księdze ?Mahabharaty? walki toczone między Ardżuną a Aszwathamaną nabrały takiego rozmachu, że nie obyło się bez ingerencji bogów, którzy po załagodzeniu sprawy, choć skutki zmagań wojennych zdążyły zaszkodzić ciężarnym kobietom - taką dali na odchodnym przestrogę:

 

,,Niech nigdy żaden człowiek nie odważy się nią zaatakować;

Gdy wpadnie w ręce słabego, spalić może cały świat.

Należy ją wykorzystać tylko w obronie przeciw innej broni.

Dziwna ona jest, nieodwracalna, ale w uderzeniu

Każdej innej broni potrafi się przeciwstawić?.

 

Nasuwa się pytanie, dlaczego bogowie nie odebrali groźnej zabawki Ardżunie? Czyżby mieli w tym swój interes? Oczywiście - Ardżuna, bezpośredni potomek Indry, Dharmy, Waju i Aszwiny, wspierał politykę prowadzoną przez Indrę i należał do zgrupowania niszczącego promienistych. Zawarty z bogami pakt obowiązywał go do końca życia. Indra postawił zresztą sprawę otwarcie:

 

,,Piętnastu rodzajami broni władasz...

Nie ma równego tobie w pięciu sposobach jej stosowania,

W trzech światach nie ma teraz niczego,

Co by dla ciebie był  niemożliwe do wypełnienia.

Mam wrogów, danawów; niwatakawacze nazywają się.

Trudno do nich dotrzeć: żyją ukryci w głębi oceanu.

Mówią, że jest ich trzysta milionów,

A są wszyscy jak jeden mąż i tryskają siłą.

Pokonaj ich tam! To będzie twą zapłatą dla nauczyciela...?

 

W wyborze Ardżuny Indra nie popełnił błędu. Najemnicy Ardżuny dotarli w końcu na dno morza i rozgromili promienistych, o czym radośnie donosi sam wódz:

,,Po powrocie coś bezgranicznie wielkiego udało mi się ujrzeć:

Samo poruszające się dziwne miasto.

Pełne różnorakich sztucznych urządzeń, wolne od chorób i smutku...

(...)To latające miasto, promieniujące jak słońce, kierowane według woli,

Dzięki posiadanym przez dajtiów zdolnościom szczęśliwie broniło się.

To uciekało w ziemskie głębiny, to rzucało się pod niebiosa,

To szybko mknęło na ukos, to pogrążało w wodzie..

W końcu rozbiły je jednak moje żelazne, ostre i celne strzały.

I upadło na ziemię w szczątkach miasto asurów?.

 

Tragiczne i właściwe dla ludzkiej natury.

W Biblii brakuje opisów tak drastycznej walki dobra ze złem, niemniej i tu mamy szereg jednoznacznych odwołań do związków z kosmitami.

Pomińmy kwestię aniołów, kosmitów, wykonujących polecenia kierownictwa, zostawmy w spokoju interpretację imienia Jahwe, oznaczającego dzisiaj niematerialną zasadę, z której wszystko bierze swój początek, a które zastąpiło używane dawniej przemiennie słowo Elohim, oznaczające w swojej formie liczby mnogiej niebian, pomińmy milczeniem Sodomę i Gomorę, startą z powierzchni ziemi wybuchem bomby atomowej, zrzuconej przez bogów zgorszonych krzywdami i rozpustą rozplenioną w obu zdeprawowanych miastach (w rzeczywistości były to ośrodki ludzkiej nauki), a zatrzymajmy się na chwilę przy widzeniu proroka Ezechiela, które swego czasu rozsławiło Stary Testament.

Oto fragment zadziwiającego tekstu:

,,I stało się trzydziestego roku, miesiąca czwartego, piątego dnia tegoż miesiąca, gdy byłem pośrodku pojmanych, że się otworzyły niebiosa, i widziałem widzenie Boże (...) I widziałem, a oto wiatr gwałtowny przychodził od północy, i obłok wielki, i ogień pałający, a blask był około niego, a z pośrodku niego wynikała jakby niejaka prędka światłość, z pośrodku mówię, onego ognia. Także z pośrodku jego ukazało się podobieństwo czworga zwierząt, których takowy był kształt: podobieństwo człowieka miały. A każde po cztery twarze, a także po cztery skrzydła każde z nich miało. Nogi ich proste były, a stopa nóg ich jako stopa nogi cielęcej, a lśniły się właśnie jako miedź wypolerowana (...) Skrzydła ich spojone były jedno z drugim, nie obracały się, gdy chodziły, ale każde wprost na swą stronę chodziło (...) A twarze ich i skrzydła ich były podniesione ku górze; każde zwierzę dwa skrzydła spajało z dwoma skrzydłami drugiego, a dwoma przykrywały ciało swoje. A każde z nich wprost na swą stronę chodziło; kędykolwiek duch chciał, aby szły, tam szły, nie obracały się, gdy chodziły. Także podobieństwo onych zwierząt na wejrzeniu było jako węgle w ogniu rozpalone, palące się jako pochodnie, ten ogień ustawicznie chodził między zwierzętami, a on ogień miał blask, z którego ognia wychodziła błyskawica. Biegały też one zwierzęta i wracały się jako prędkie błyskawice.

A gdym się przypatrywał onym zwierzętom, a oto koło jednego było na ziemi przy zwierzętach (...) Na wejrzeniu były koła i robota ich (...) a podobieństwo było jednakie onych czterech kół, a były na wejrzeniu koła i robota ich, jakoby było koło w pośrodku koła. Mając iść, na cztery strony swoje chodziły. Dzwona taką wysokość miały, aż strach z nich pochodził (...) A gdy chodziły zwierzęta w górę od ziemi, podnosiły się i koła. Gdziekolwiek chciał duch, aby szły, tam szły, a koła podnosiły się przed niemi, bo duch zwierząt był w kołach.

Nad głowami zwierząt było podobieństwo rozpostarcia jako podobieństwo kryształu przezroczystego rozciągnionego nad głowami ich z wierzchu. A pod onem rozpostarciem skrzydła ich były podniesione, jedno z drugim spojone; każde miało dwa, któremi się przykrywało, każde, mówię, miało dwa, któremi przykrywało ciało swoje. I słyszałem szum skrzydeł ich jak szum wód wielkich, jako szum Wszechmocnego, gdy chodziły, i szum huku jako szum wojska; a gdy stały, spuściły skrzydła swoje. A gdy stały i spuszczały skrzydła swoje, tedy był szum z wierzchu nad rozpostarciem (...) A z wierzchu na rozpostarciu, które było nad głową ich, było podobieństwo stolicy na wejrzeniu jako kamień szafirowy, a nad podobieństwem stolicy, na nim z wierzchu na wejrzeniu jako osoba człowieka. I widziałem na wejrzeniu jakoby prędką światłość, a wewnątrz w niej w około na wejrzeniu jako ogień od biódr jego w górę; także też od biódr na dół widziałem na wejrzeniu jako ogień, i blask około niego. Jak bywa tęcza na wejrzeniu, która bywa na obłoku czasu deszczu, taki był na wejrzeniu blask w około?.

 

,,Ale doprawdy nie trzeba tu mieć zbyt wielkiej fantazji - pisze Lucjan Znicz w ?Gościach z kosmosu?? - żeby stwierdzić, że prorok Ezechiel opisuje nie tyle Boga, co jakieś zupełnie nieznane dla niego (stąd ta bezradność porównań) i bardzo dla niego samego nieprawdopodobne (stąd zapewne ciągłe powtórzenia) urządzenia techniczne lądujące w obłokach i ogniu na metalowych wspornikach i poruszające się ?duchem? z towarzystwem błyskawic w czterech kierunkach na specjalnie skonstruowanych kołach, bądź też unoszące się z szumem w górę za pomocą wirujących skrzydeł?.

Dlaczego widzenie Ezechiela rozsławiło Biblię? Ponieważ na podstawie zaczerpniętego ze Starego testamentu tekstu inż. J.Blumrich, współprojektant rakiety kosmicznej Saturn V, pracownik NASA, skonstruował urządzenie latające obwarowane patentem wynalazczym. Podobnego patentu może się jeszcze doczekać maszyna produkująca mannę.

Innym opisanym w Biblii cudem jest wyprowadzenie narodu wybranego do ziemi obiecanej, co w przypadku wspieranego boską techniką Mojżesza wydaje się nam, współczesnym, rzeczą naturalną, a co dla ludu żydowskiego było dowodem boskiej interwencji.

Mojżesz ,,... zaprowadził owce w głąb pustyni i przyszedł do góry bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się anioł Jahwe w płomieniu ognia ze środka krzewu. Mojżesz widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego (...) Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga?.

Również przejście przez Morze Czerwone nie obyło się bez udziału pozaziemskiej techniki: ,,Anioł Boży, który szedł na przedzie wojsk izraelskich, zmienił miejsce i szedł na ich tyłach. Słup obłoku przeszedł również z przodu i zajął ich tyły, stając między wojskiem egipskim a wojskiem izraelskim?.

Pojawiający się opis chmury nie jest przypadkowy i występuje często podczas relacji ze spotkań trzeciego stopnia, kiedy to tajemnicze obłoki porywają nie tylko pojedynczych obserwatorów, ale i całe oddziały, wraz z należącym do nich sprzętem A opis ów musiał być bardzo dokładny, skoro odpowiada najważniejszemu okresowi w historii narodu wybranego.

Równie tajemniczy jest powrót Mojżesza, kiedy ten wraz z kamiennymi tablicami przynosi polecenie wybudowania przybytku dla samego Pana, do którego mógłby Ów zstępować:

,, ...przyjdę do ciebie w gęstym obłoku (...) Oznacz ludowi granice dookoła góry Synaj i powiedz mu: Strzeżcie się wstępować na górę i dotykać jej podłoża, gdyż kto by się dotknął góry, będzie ukarany śmiercią. Człowiek ani bydlę nie może być zachowane przy życiu?.

,,Gdy Mojżesz zstępował z góry Synaj z dwiema tablicami świadectwa w ręku, nie wiedział, że skóra na jego twarzy promieniała na skutek rozmowy z Jahwe. Gdy Aaron i synowie Izraela zobaczyli Mojżesza z dala i ujrzeli, że skóra na jego twarzy promienieje, bali się zbliżyć do niego. A gdy Mojżesz ich przywołał (...), dawał im polecenia (...) Gdy Mojżesz zakończył rozmowę, nałożył zasłonę na twarz. Ilekroć Mojżesz wchodził przed oblicze Jahwe na rozmowę z Nim, zdejmował zasłonę aż do wyjścia. Gdy zaś wyszedł, opowiadał synom Izraela to, co mu rozkazał Jahwe. I wtedy to synowie Izraela mogli widzieć twarz Mojżesza, że promienieje skóra na twarzy Mojżesza. A Mojżesz znów nakładał zasłonę na twarz, póki nie wszedł na rozmowę z Nim?.

Oprócz opisu maski tlenowej (?) spotykamy także analogie do mikrofonu i słuchawek: ?Przeto idź, a Ja będę przy ustach twoich i pouczę cię, co masz mówić? lub ?Ja zaś będę przy ustach twoich i jego i pouczę was, co winniście czynić?.

Gwoli wyjaśnienia należy przypomnieć, iż techniczna pomoc przychodzi w najbardziej niebezpiecznym dla działalności Mojżesza okresie, kiedy ów usiłuje opanować bunt, jaki w ludzie izraelskim roznieca wroga mu opozycja. A jak z historii wiadomo, Mojżesz do krasomówców nie należał. Boskie wsparcie i fizyczne wyeliminowanie wrogów przywróciły patriarchowi traconą pozycję.

Po wybudowaniu stanicy dla Pana historia toczy się po staremu:

,,Podczas gdy niebo było zupełnie pogodne, chmura zstąpiła na Przybytek, nie tak głęboka i gęsta, by mogła wydawać się zawieją zimową, ale dostatecznie mroczna, by ludzkie oczy nie mogły jej przeniknąć?- podaje Flawiusz.

,,Ile zaś razy Mojżesz wszedł do namiotu, zstępował słup obłoku i stawał u wejścia do namiotu, i wtedy (Jahwe) rozmawiał z Mojżeszem. Cały lud widział, że słup obłoku stawał u wejścia do namiotu(...) A Jahwe rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak rozmawia się z przyjacielem?. Jednak prawdopodobnie Mojżesz nigdy nie poznał prawdziwego oblicza Pana: ,,Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu?.

Czy wizerunek boskiej twarzy trącał o karykaturalność, czy też chodziło o prawdę trudną do przyjęcia przez naszych przodków - próżno dociekać

Śmiertelne niebezpieczeństwo niosły także podarowane Mojżeszowi i Aaronowi laski, symbol boskiego wstawiennictwa. W uderzonych nimi wodach Nilu ginęły ryby, a woda przybierała barwę purpury. Zapewne był to rodzaj broni, ale czy na pewno? Za to na pewno niesiona z dala od tłumu Arka Przymiera zabijała każdego, kto niepowołany próbował zgłębić jej boskie tajemnice. Życiem obdarowywał jedynie Wiekowy Starzec, którego opis, przedstawiony w ?Księdze Zohar?, wykorzystali angielscy inżynierowie Rodney Dale i George Sassoon do zrekonstruowania prawdziwej maszyny produkującej mannę (rodzaj pożywnej mączki z chlorelli), czym w osłupienie wprowadzili wszystkich religioznawców.

Zupełnie nowego znaczenia nabiera także zagadkowy opis wzięcia Mojżesza do nieba, choć Kościół obstaje przy naturalnym zgonie patriarchy.

?Gdy tak szedł ku miejscu, z którego miał zniknąć - czytamy w Księdze Czwartej Flawiusza - wszyscy postępowali za nim, zalani łzami. Wreszcie ruchem ręki nakazał im, by zachowali spokój (...) Tylko rada starszych poszła za nim (...) Kiedy jednak wstąpił na górę Abarim - wysoką górę wznoszącą się naprzeciw Jerycha (...) odesłał starców. A gdy żegnał się z Eleazarem i Jozuem i jeszcze z nimi rozmawiał, nagle zstąpiła na niego chmura i zniknął w wąwozie. Sam napisał jednak o sobie w świętych księgach, że umarł; nie chciał bowiem, by ośmielili się twierdzić, że dzięki swej niezwykłej cnocie odszedł do Boga?.

Co oznacza, iż życie i praca Mojżesza nie skończyły się bynajmniej na Ziemi.

Także Henoch, siódmy po Adamie patriarcha, zostaje w wieku 365 lat - po wypełnieniu ziemskich powinności - żywcem wzięty do nieba. Do czasu odejścia odbywa wiele kosmicznych podróży, poznając sekretne tajemnice Boga, których opis tak bardzo rozpalał umysły świata duchownego wieków pochrystusowych, iż stał się zagrożeniem dla zachowania religijnego ładu. I tak rewelacyjne wieści, jak proroctwa o końcu świata i losach poszczególnych królestw, jak zwarty obraz struktury wszechświata z rozbudowanym działem poświęconym mechanice nieba, czy chociażby barwne relacje ze spotkań z Bogiem i aniołami oraz wtajemniczanie w arkana najwyższej wiedzy, znane światu w postaci Księgi Henocha, trafiły w piętnastym wieku do grona apokryfów. Mimo że przez wszystkie poprzednie stulecia traktowano je na równi z innymi pismami świętymi. A przecież Mojżesz wymienia Henocha jako siódmego patriarchę, a więc żyjącego jeszcze przed potopem. I najistotniejsze pytanie - gdzie podziało się 360 ksiąg przekazanych mu przez Bogów, ksiąg będących darem dla przyszłych pokoleń?

O ile Stary Testament mniej drobiazgowo opisuje historie kosmiczne, o tyle Henoch (Enoch) poświęca im więcej uwagi. On też bardzo przejrzyście opisuje historię powstania upadłych aniołów. Bo ?Kiedy ludziom zaczęło się rodzić mnóstwo dzieci w tamtych czasach, przyszły też na świat piękne i szykowne dziewczęta. A kiedy aniołowie, dzieci niebios, ujrzeli je, zapałali do nich miłością i tak uradzili: wybierzemy sobie spośród tej ludzkiej rasy kobiety i spłodzimy z nimi potomstwo?.

 Trudno się dziwić ludziom z kosmosu, że ciężko pracując z dala od domu i uciech własnej cywilizacji ? postanowili założyć rodziny, mimo że regulamin tego zabraniał. Dowództwo placówki też przymknęło oczy na owo niedopatrzenie. ?Następnie Samjaza, ich wódz, rzekł do nich: lękam się, że nie spełnicie swych zamiarów i że na mnie spadnie kara za waszą zbrodnię. Oni jednak odpowiedzieli: przysięgamy tobie i zwiążmy się wszyscy obopólną przysięgą: niczego nie zmienimy w naszych zamiarach, wypełnimy wszystko cośmy postanowili. Ślubowali więc i związali się wzajemnie. A było ich dwustu... I każdy z nich wybrał sobie kobietę, zbliżył się do niej i razem z nią zamieszkał; i wszyscy oni uczyli swe kobiety czarów i sztuki magicznej (obcowania z techniką) a także właściwości korzeni i drzew (przyrodoznawstwa). Kobiety zaś zachodziły w ciążę i wydawały na świat olbrzymów?.

Trudno się dziwić, że po latach wzajemnej asymilacji obu cywilizacji, kiedy rodzina stała się wartością moralną, przybysze, nie chcąc zostawiać potomstwa, zrezygnowali z powrotu na starą planetę i wzorem Stanów Zjednoczonych jako wolna kolonia wystąpili przeciwko kolejnym ekipom badawczym, a więc przeciwko przyłączeniu Ziemi do macierzy. A może było nieco inaczej i mamy tu do czynienia z kolonią Enkiego, czyli prawdziwym rajem ludzkości?

Dalej Henoch opisuje przerażające walki, jaki rozgorzały między starą kolonią a nowymi siłami z niebios. Nasi sprzymierzeńcy przegrali, ulegając zdecydowanej przewadze siłom przeciwnika. Strąceni z nieba, owi upadli aniołowie o dużych oczach, mlecznej cerze i białych włosach musieli na stałe osiąść na Ziemi bez prawa korzystania z dobrodziejstw własnej cywilizacji.

To ważna część naszej historii, zwłaszcza dzisiaj, kiedy Stary Testament, kronika spotkań z UFO, doczekał się kolejnej odsłony. Otóż dr Elijahu Ripsa, jeden z największych na świecie specjalistów w dziedzinie teorii grup, działu matematyki o kluczowym znaczeniu zwłaszcza dla fizyki kwantowej, odkrył kod, który wprowadzony do świętych tekstów (tylko części Starego Testamentu) - odsłania przed ludzkością jej przyszłość. Precyzja i ilość pozyskanych danych: czasu, miejsc i wydarzeń - wprawia w zdumienie. Odkrycie szyfru potwierdzili wybitni matematycy z Harvardu, Yale oraz Uniwersytetu Hebrajskiego. Pod ciężarem prawdy ugięli się również specjaliści od łamania szyfrów Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych. I co z tego wynika: że Newton miał rację, uznając Wszechświat za kryptogram ustalony przez Wszechmogącego? Nie tylko. Po raz kolejny potwierdzono związek Starego Testamentu z kosmicznym przekazem, z obecnością Bogów o wątpliwej moralności, którzy ludobójstwem, nienawiścią i matactwami uczynili z nas marionetki. A co najbardziej interesujące, próba rozszyfrowania historii kamiennych tablic, na których Bóg przekazał ludzkości dziesięć przykazań, skończyła się stwierdzeniem, że zostały napisane przez komputer.

Także i życie Jezusa związane jest z kosmicznym braterstwem. Niestety, okrojone z tych treści pisma kanoniczne mówią w tym przypadku niewiele, a jeśli już, to w sposób bardziej zawoalowany niż historie starotestamentowe. Więcej dowiadujemy się z innych ksiąg, bądź nawet od samych przybyszów z gwiazd, którzy chętnie przyznają się do Jezusowego dziedzictwa duchowego, a już w ogóle do przestrzegania prawd Przezeń objawionych, które Kościół świadomie odrzucił bądź wypaczył we własnym interesie.

Jezus nie tylko często i chętnie korzystał z pomocy UFO, ale odbył nawet podróż na Wenus, gdzie zażywał zasłużonego odpoczynku po swoich ciężkich przeżyciach. Statek, którym podróżował, przechowywany jest jako pamiątka w podziemiach egipskiej piramidy wespół z Jego koroną cierniową, Jego płaszczem, sandałami i klejnotami, jakie złożyli u stóp Mesjasza mędrcy ze wschodu, oraz z archiwaliami dokumentującymi pradawne dzieje ludzkości. Według słów mistrzów, żyje jeszcze sam pilot przewożący Jezusa i czeka w dobrym zdrowiu, aby w odpowiednim momencie dać świadectwo prawdzie.

To samo próbował uczynić Carlo Crivelli, malując scenę zwiastowania z uwidocznionym w tle pojazdem UFO, emitującym w kierunku głowy Najświętszej Marii Panny zagadkowy promień (symbolizujący utrzymywanie stałej łączności radiowej). Podobnie wygląda to na piętnastowiecznym dziele autorstwa Filippo Lippiego ,,Maria, św. Jan i Jezus?, ukazującym typowy obiekt UFO z charakterystyczną anteną nadawczą i falami komunikacyjnymi. Ciekawostkę powiela ,,La Tebaida? Paolo Veccellego z 1300 roku, prezentująca aż dwa niezidentyfikowane obiekty latające, fresk z monastyru Visoki Decani, przedstawiający istotę ludzką sterującą rakietą, czy rysunek wniebowzięcia Jezusa z 1538 roku. Ufologiczne koneksje charakteryzują także malarstwo pozareligijne, ale jest ono tak obszerne, iż nie wymaga komentarza.

Te i setki innych faktów to tylko część prawdy odsłaniającej mroczną tajemnicę kształtowania się chrystianizmu. Nie możemy bowiem wszystkich aspektów religii tłumaczyć jej związkami z kosmitami, choć niewątpliwie odegrali oni niebagatelną rolę w powstawaniu zrębów pierwszych trwałych struktur państwowych i religijnych. Niemniej sam rozwój duchowy leżał tylko w mocy człowieka i nikt i nic nie mógł w tym nas wesprzeć. Zwłaszcza Kościół.

Rozumie to doskonale odłam postępowego duchowieństwa, akceptujący i dopasowujący się do wszystkich aspektów dokonującej się obecnie rewolucji naukowo-kulturowej. To właśnie pod ich naciskiem Pius XII poważnie rozważał uznanie reinkarnacji w Kościele Katolickim. Nowoczesny duchowny odchodzi od skompromitowanych dogmatów, a w swojej pracy duszpasterskiej względy finansowe stawia na dalszym miejscu. Są to jednak początki zmian i awangarda kapłaństwa wciąż ugina się pod ciężarem sankcji kościelnych i ataków nietolerancyjnej, konserwatywnej grupy wiernych.

Na szczęście zmiany wszędzie daje się zauważyć - wstrząsają stolicą apostolską zarówno od dołu jak i od góry. Wymownym tego przykładem jest Jacgues Gaillot, najpopularniejszy francuski duchowny, którego niesprawiedliwy wyrok katolickich fundamentalistów pozbawił diecezji w Enreux.

Ten perspektywicznie myślący duchowny jeszcze w czasach studenckich stał się młotem burzącym w mroku błędnie pojmowanego dogmatu zmurszałe, spękane mury państwa kościelnego. Opowiadał się za nową interpretacją Ewangelii, za ograniczeniem cenzury prasy katolickiej i za zniesieniem celibatu wśród księży.

Nazbyt postępowemu księdzu szybko podcięto skrzydła. Samotną walkę z wiatrakami: z ciemnotą i stagnacją podjął na nowo po otrzymaniu nominacji na biskupa diecezji Enreux w Normandii. Buntownicza natura odrodziciela zatryumfowała już w czasie pierwszej homilii, wzbudzając zaniepokojenie władz. ,,Sprawiedliwy? zaczął od publicznego ujawnienia skandalicznego prowadzenia się kilkunastu proboszczów, z których w efekcie dwóch trafiło na ławę oskarżonych a trzech uciekło za granicę. Zyskując aprobatę wiernych, stał się - przez szczerą krytykę dogmatów papieskich - solą w oku Watykanu.

?Bóg jest wszędzie - głosił - nawet wśród tych, którzy przestali w niego wierzyć, ale nie możemy ich obwiniać, lecz sięgnąć mieczem archanioła do niegodnych pasterzy w sutannach, myślących wyłącznie o własnym dobrobycie. Jedynie Bóg jest nieomylny i wszystko, co zrobił, zrobił świadomie, czego nie zawsze jesteśmy w stanie pojąć naszym ciasnym umysłem. Niestety, niektórzy z nas popełnili grzech pychy i wkroczyli w jego kompetencje, czego tragicznym następstwem są puste kościoły. Wielu, uchodzących we własnym mniemaniu za nieomylnych, pełni eksponowane stanowiska w hierarchii, chociaż powinni znaleźć się na obserwacji w zakładach psychiatrycznych?.

W 1988 roku opowiedział się za pobłogosławieniem pary homoseksualistów (czytaj: ludzi), twierdząc, że w Starym i Nowym Testamencie było ich kilkunastu. Ze skandalu wybrnął obronną ręką, grożąc, że w razie utraty stanowiska ujawni długą listę homoseksualistów rekrutujących się z najwyższych gremiów kościelnych. To dobra lekcja dla naszych rodzimych fanatyków religijnych, gniewnie demonstrujących swego czasu przeciwko wyświetlaniu na ekranach kin skandalizującego filmu ?Ksiądz?. Ludzie ci nawet nie zdawali sobie sprawy, iż stali się narzędziem w ręku kościelnego molocha, walczącego o własny wizerunek.

?Jest to film obrażający kapłanów! - fuknął biskup Alojzy Orszulik, podejrzewając, że duchownych ulepił Bóg z innej gliny. -  Jest wynikiem  panującej na Zachodzie obsesji na temat homoseksualności księży?.  Czyżby? ?Jeśli są homoseksualiści, to niech sobie będą, ale po co ich pokazywać? - rzekła zawstydzona współpracowniczka Radia Maryja. Och! dlaczego Bóg stworzył homoseksualistów?! A może... a może to dzieło szatana i należy ich spalić tak samo jak czarownice wieków poprzednich, które niesprawiedliwy świat dopiero co zrehabilitował? W Radiu Maryja nie słyszeli zapewne o kanadyjskiej wizycie Jana Pawła II, podczas której papież słusznie przyznał, że homoseksualizm jest jednym z cichych problemów Kościoła.

Dziś mamy już pierwszego biskupa geja.

Przecież psychologia wyraźnie mówi, iż ludzie mający skłonność do tej samej płci są wrażliwsi, niż reszta populacji. Czyżby kolejny przytyk do nietolerancji?

Ten epizod toczonej u nas wojny religijnej trafnie skomentował uderzający zawsze w sedno sprawy Zygmunt Kałużyński: ?Film nie narusza religii, lecz pokazuje jej działanie twórcze, choć związane z torturą psychiczną. Jest argumentem przeciw hipokryzji, która pochodzi od fałszu w instytucji, nie od Boga?.

To właśnie brak Słowa Bożego i nietolerancja instytucji doprowadziła do zdjęcia z afisza dobrego przykładu filmowego rzemiosła, dzieła Martina Scorsese`a: ?Ostatnie kuszenie Chrystusa?. Niewiele brakowało, by podobny los spotkał ?Pasję? Mela Gibsona.

W demokratycznym kraju nie może być miejsca na terror i polityczny nacisk ze strony jakiejkolwiek grupy religijnej. W przeciwnym razie doprowadzimy do sytuacji podobnej do tej, jaka panuje w niektórych państwach islamskich, gdzie pogwałcenie praw ludzkich można przyrównać jedynie do ludobójstwa czasów aren Nerona. Na przykład u talibów kobieta nie ma żadnych praw: nie wolno jej ani pracować, ani bez zezwolenia męża opuszczać domu. Za to rządzący fundamentaliści religijni dysponują z mocy Boga wszelkimi prawami, łącznie z prawem mordu i legalnego pobierania dwudziestoprocentowego podatku od handlu narkotykami (zajmowali do niedawna drugie miejsce w świecie w produkcji opium i heroiny). Żywe torpedy to też ich (boski) wynalazek.

Trzeba sobie uświadomić, iż to nie Bóg wstydzi się człowieka, jego nagości fizycznej i duchowej, ale sam człowiek. Bóg stworzył świat idealny, tylko człowiek uczy się go dopiero właściwie postrzegać. Dlatego kiedy Gaillot poparł pigułkę antykoncepcyjną, spotkał się z ostrym potępieniem duchowieństwa i części wiernych. Tymczasem grono zwolenników prawdomównego rosło z kazania na kazanie. Ale Watykan czuwał. Czuwał i działał. Kiedy specjalni szpiedzy nie potrafili znaleźć niczego uchybiającego cnocie duchownego lub wyznawanym przez niego zasadom wiary, zawsze wspartych słowem biblijnym, wtedy Watykan wydał w styczniu 1995 roku bezprecedensowy wyrok, skazując Gaillota na zesłanie do nieistniejącego biskupstwa w mauretańskiej Partenii, gdzie - jak oświadczył Maurice Baldo ze Stowarzyszenia Rodzin Francuskich - można demoralizować jedynie pustynne pchły. ?Wyrok - nie ukrywał J.Strumiłł - spotkał się ze zdecydowanym potępieniem, wznosząc kolejny mur między skostniałymi fundamentalistami watykańskimi, a zmniejszającą się z każdym dniem liczbą praktykujących katolików?.

To, że polski katolicyzm (często zwany kryptochrześcijańskim mistycyzmem o fanatycznym podejściu) jest najbardziej konserwatywny w świecie, wiedzą wszyscy, tylko nie Polacy. No bo kto inny, jak nie nasza rodzima instytucja uznałby radiestezję, bioenergoterapię, pedagogikę waldorfowską, synkretyzm, tarot, astrologię, chiromancję i wszelkiego rodzaju techniki prognostyczne, medytację, muzykę relaksacyjną, przepowiednie, rzekomo niepotrzebne nikomu sny, reinkarnację, numerologię, magię minerałów, energię kolorów, ekologizm, czyli upominanie się o ochronę środowiska naturalnego, feminizm, spirytyzm, seksualizm itd. za przejaw obecności szatana we współczesnym świecie? Zachęcam do zapoznania się z głośnym kościelnym apelem ?Stop! Dla przejawów Okultyzmu?.

Ciekawe, co o tym sądzi ksiądz Jankowski, jeżdżący w kuloodpornym lincolnie, noszący złote ornaty i ciężkie złote sygnety, urządzający wystawne bankiety dla elit rządzących i biznesu, na których każdorazowo sprasza po kilkaset osób. Czy jego światopogląd również wyrasta z mroków średniowiecza? Czyżby był on odporny na religijny fundamentalizm? Co prawda akurat mu się podwinęła noga, ale na pewno jeszcze o nim usłyszymy.

W naturze człowieka leży podziwianie osób odnoszących sukces, zmieniających rzeczywistość i wpływających na życie przyszłych pokoleń. Czyżby dlatego polscy katolicy podczas ostatniej wizyty Ojca Świętego z owczym pędem ściągali z reklam wszelkie przejawy emancypacji i wolności słowa, stawiając w ich miejsce ogromne zdjęcia najbardziej medialnego z papieży. A może histeria wokół osoby Jana Pawła II ma zupełnie inny podtekst. Może uwielbienie papieża, nie Boga, ma uspokoić nadwerężone duchową bezczynnością serca katolików? Może nie musi to świadczyć o umiłowaniu prawdy, lecz ma tylko obwieszczać o wzrastającej sile katolików? Przecież owo papieskie nawiedzenie nawiedzonych ma wyłącznie charakter podtrzymania dobrodziejstw, jakich oczekuje i o jakie walczy w Polsce Kościół. I nie chodzi tu bynajmniej o ustanowienie rekordu świata w stawianiu krzyży, lecz o prawne kroki koscielno-politycznej prawicy.

I tak ograniczone przez prorodzinnego ustawodawcę renty rehabilitacyjne, będące emerytalnym zabezpieczeniem kalek, pośrednią i zawoalowaną drogą pożrą instytucje kościelne. Sam Lublin łoży na przyparafialne świetlice i ośrodki 70% sum przeznaczanych na zadania zlecone. Mało tego - arcybiskup Życiński domaga się, by miast Młodzieżowego Domu Kultury wybudować kościół. Jeszcze większy przewrót dokonuje się w szkolnictwie. Tu nie tylko nauczyciele przechodzą dokształcanie przez kościelne ośrodki edukacyjne, ale duchowni przechwytują dyrektorstwa szkół. Walka o niedzielne i świąteczne wpływy kasy kościelnej z kasą hipermarketów (słynne blokady zakładane w niedziele przez duchownych przy wejściach do hipermarketów) staną się niczym w porównaniu z sukcesem, jaki może odnieść Kościół, gdy nauka religii stanie się obowiązkowa w przedszkolach. Czy tego właśnie chciał Jezus, nauczając o wolności wyboru? Czy dla władzy i pieniędzy przestanie Watykan niewolić jednostkę już od kołyski? Oczywiście, że nie. Watykan nie ma nic wspólnego ze zbawieniem i objawioną prawdą. To tylko katolicki mit. Dogmatyczna zasłona ukrywająca prawdziwe powody pożerania jednej grupy społecznej przez drugą.

 Zafałszowany obraz duchowieństwa nie dotyczy bynajmniej wyłącznie katolików. Ta przykra dramaturgia dotyczy każdego wyznania. Jako przykład posłużmy się osobą jednego z patriarchów Kościoła buddyjskiego, żywej legendy za życia, Fra Yantry, w którego rozliczne gwałty i seksualne dewiacje nie wierzyły rzesze wiernych, protestując tysiącami przeciwko wynikom oficjalnych dochodzeń! Podobny skandal towarzyszył osobie rabina Israela Grinwalda, jednego z największych cadyków żydowskoamerykańskich, i związanego z nim administratora gminy żydowskiej Jehudy Friedlandera - słynących nie tylko z rozpasania seksualnego i wykwintnego życia ponad stan, ale i z deprawowania kilkuletnich dziewczynek. Najbardziej zastanawiające w całej tej sprawie okazało się zachowanie pozostałych rabinów, którzy miast potępić zboczeńców, obrazoburczo atakowali osoby zaangażowane w dochodzenie. ?Gdzie są dobre stare czasy, gdzie wszystko załatwiano po cichu?? - wołał oficjalnie pasterz bożej trzody rabin Izaak Awaraham. Słowa te niczym motto życiowego niepowodzenia dręczą zapewne tego i owego kapłana, świadomego, iż poza boską, może ich jeszcze spotkać kara ziemska. Ale skoro istnieją dwie prawdy...

Najlepiej wiedzą o tym duchowni Kościoła Prawosławnego, szkolący najlepsze kadry homoseksualistów w Klasztorze Przeobrażenia Zbawiciela w Kamieńsku Uralskim. Testy kwalifikacyjne zawierają szereg pytań w stylu: ?Czy lubisz stać nago przed lustrem i oglądać członka swego?? - co ma na celu... zapewnienie fachowej pomocy najwyższym kręgom prawosławnego duchowieństwa. A wszystko po to, aby było mniej takich przypadków, jak biskup Nikon, który bez zgorszenia opowiadał, że ?gdyby miał chłopca, to nie denerwowałby się tak w czasie odprawiania nabożeństw?.

W Kościele Katolickim historia wygląda podobnie i nie ma sensu przytaczanie tu wielu niewiarygodnych wręcz faktów, wystarczy dodać, iż tylko w jednej ze szkół kształcących duchownych (Szkoła Chrześcijańska Braci Artane) złożono 230 skarg na 75 księży, a wyczyny siostry Dominiki z Domu Dziecka w irlandzkim mieście Cappoquin mogą zawstydzić niejednego pedofila. Z kolei o stylu życia w polskich ośrodkach kształcenia duchownych jest tak głośno, iż żaden wierny nie zwraca już na to uwagi. Ba, milczy nawet, gdy księża do nieprzytomności biją mu dzieci. Wiadomo: w tym kraju walka o sprawiedliwość, gdzie Kościół mocą prawa jawi się stróżem moralności, przynosi tylko kłopoty i rozczarowania. Ale tylko do czasu...

Zupełnie innym przykładem rozmijania się prawdy kościelnej z życiem jest historia katolickiego księdza Bronusa Poltanoviciusa, porwanego 15 czerwca 1992 roku przez UFO i przewiezionego na inną planetę, gdzie odbył kilka pouczających rozmów z jej mieszkańcami, którego zaproszono do  odwiedzenia tamtejszego domu bożego.

?My również mamy dziesięć przykazań - wyznali mieszkańcy obcego świata -  takich samych jak wy. Tylko że wy ciągle je łamiecie, a my staramy się je respektować. Jeśli naruszymy któreś w myśli lub czynie, natychmiast poprawiamy się i staramy się więcej tak nie czynić (...) Jesteście źli, popełniacie błędy i zbrodnie. Jecie mięso, a wraz z nim spożywacie zło, ból i agresję i sami jesteście pełni agresji. My nie jesteśmy tacy, chcielibyśmy wam pomóc się zmienić (...) Na waszej planecie są popełniane morderstwa, cały czas toczą się wojny. Postępowanie tego rodzaju nie jest dobre i musi ulec zmianie. Musicie się zmienić i zmienić wasz sposób życia, który wpływa na to postępowanie?.

Nie dziwi więc wydany Poltanoviciusowi przez kardynała Litwy nakaz zabraniający ujawniania przebiegu zdarzeń. Tylko operatywności pewnych osób zawdzięczamy, iż przypadek ten ujrzał światło dzienne.

Za to założony 116 lat temu Kościół Spirytualny wydaje się swoją formułą być wzorcowym pomostem łączącym świat ziemski z duchowym. Kościół ten wyznaje wiarę w reinkarnację, w przewidywanie przyszłości oraz w zbawcze dla żywych kontakty z duchami, dzięki którym wyznawcy mogą rozwijać swoje zdolności paranormalne, tak w celu leczenia bliskich, jak i lepszego poznawania własnej natury. A wszystko odbywa się bez agresywnej ewangelizacji i z całkowitym poszanowaniem woli drugiego człowieka.

 Nadejście takiego typu Kościoła przepowiadał już papież Celestyn V, wielki jasnowidz i bioenergoterapeuta. W swoich wizjach przyszłości oglądał świat ludzi wierzących, doskonale obywających się bez księży, biskupów i kardynałów. Nadejście takiego świata zapowiadają także wszyscy jasnowidzący. Słynny nieżyjący już mistyk włoski Ojciec Pio za takie i podobne poglądy poddany był przez Watykan rozlicznym represjom. Jeszcze w 1961 roku, kiedy jego sława i zdolności znane były całemu światu, został poddany całej serii restrykcji.

A benedyktyn Ojciec Pellegrino Ernetti, wynalazca chronowizora, to jest maszyny rejestrującej głosy, obrazy i zdarzenia z przeszłości, które potem starannie dokumentowano, na prowadzenie eksperymentów uzyskał zgodę samego Piusa XII. Ojciec Święty stwierdził wręcz, iż ?Prowadzenie takiego eksperymentu nie niesie z sobą żadnego niebezpieczeństwa(...), że być może stanie się to początkiem badań mogących zademonstrować wiarę w życie wieczne?. Wszystko było w porządku do czasu badania niedalekiej przeszłości, kiedy uwagę zapisujących pochłaniały działania Hitlera, Mussoliniego i Napoleona. Ba, nawet trwały zapis i opublikowanie przedstawienia teatralnego Quintusa Enniusa na rynku Trajana w starożytnym Rzymie nie zapowiadało tragedii, jaka mogła się stać, gdy oko chronowizora spoczęło na Jezusie. Badania natychmiast przerwano i zakazano w ogóle wspominać o jakichkolwiek eksperymentach. Maszynę zdemontowano, a jej części ukryto... w kilku miejscach. Co zarejestrowała maszyna, możemy się tylko domyślać.

Pytanie tylko, dlaczego Watykan odebrał nam prawo nie tylko do poznania prawdy o Jezusie, którą wielu i tak już odkryło, ale przede wszystkim prawo do poznania historii człowieka, jego korzeni sięgających gwiazd?! I proszę pomyśleć o możliwościach jurystycznych aparatury umożliwiającej zrekonstruowanie życia i czynów każdej osoby współczesnej i odeszłej, zwłaszcza w odniesieniu do przestępców! Tego nie można puścić płazem... To obłudne bronienie fałszywego wizerunku przynosi i będzie przynosić nam wszystkim niepowetowane straty.

Czy my naprawdę chcemy oglądać okrutne zbrodnie Jana XII, zabitego z ręki wściekłego męża, który zastał go w łożu swej małżonki, czy Stefana II, odcinającego palce trupowi swego poprzednika, aby ten i po śmierci nie mógł sięgnąć po papieską tiarę? Po co? Lepiej już zatopić się w wyczynach Benedykta IX, znoszącego bezżeństwo księży i rezygnującego z papieskiego stolca na rzecz bycia z Adrianną, swoją ukochaną nałożnicą. A i z pewnością Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości chciałby przyjrzeć się działalności wielu niesprawiedliwych tego świata. Byłby to największy oręż do walki z szatanem w dziejach ludzkości. Byłoby to narzędzie Pana rugujące wojny, głód i pozostałe nieszczęścia będące naszym udziałem. Cóż więc takiego ukazał chronowizor, jakąż tajemnicę odsłonił, skoro Watykan na szali sprawiedliwości z jednej strony postawił swoje przetrwanie, a z drugiej zwiastowany raj na ziemi? Pozostawmy sam znak zapytania...

Powracający jak bumerang temat związków UFO z Biblią też już odstawmy do lamusa. Zainteresowanych odsyłam do obfitej w tej tematyce literatury. Zaniechajmy również rozmów o bulwersującym prowadzeniu się księży, bo i tak niczego to nie zmieni, a większości parafian niczego nie nauczy. Jedynie wgląd pod zasłonę kościelnej utopii i poznanie prawdziwych nauk Jezusa mógłby odnieść właściwy skutek. Na to jednak trzeba i czasu, i chęci. Tymczasem większość z nas nie może sobie pozwolić ani na jedno, ani na drugie. Ciężka walka o byt, przepracowanie i znużenie, czasami ludzka prostota i awersja do nauki ograniczają nasze możliwości poznawcze, spychając potrzeby wyższego rzędu na plan dalszy. Pozostaje ślepe poleganie na zastanych wzorcach, na przypisach często bzdurnych, ale od wieków dobrze funkcjonujących, nie wymagających głębszej refleksji. Ten prosty układ chroni przed trwonieniem cennej energii, upraszcza życie, zrzucając odpowiedzialność za nasz rozwój na barki innych. Ważniejszą staje się niewiedza, niż niewygodna odpowiedzialność. Cena ponoszona za ten stan, za przynależność do grupy religijnej wydaje się niewspółmiernie niższa od cierpień nękających każdego poszukującego prawdy. I Kościół bezwzględnie to wykorzystuje.

Tymczasem rola księdza chrześcijańskiej gminy powinna być rolą duszpasterza. Ksiądz, jako przewodnik, powinien wprowadzać w tajemnicę. Katecheza miała być w pierwotnych założeniach wolnym wyborem i formą wtajemniczenia w pewne prawdy, a nie obowiązkiem i narzucaniem niezmiennej wizji, nadto wizji ulepionej na potrzeby instytucji. Komunia święta, msza i chrzest - to przeżycia inicjacyjne, które Kościół wykorzystał w walce o wiernych.

Czy wielu z nas zna prawdziwy sens chrztu, mającego dorosłemu, świadomemu w wyborze człowiekowi pomóc w rozumieniu samego siebie? Dlaczego Jezus przyjął chrzest w okresie własnej dojrzałości? Ponieważ był świadomy odnalezienia w sobie Chrystusa!!! (!!!) Czy o tym jest przekonane niemowlę? W tekstach Dziejów Apostolskich i Mateusza jasno jest wyłożone, że chrzest jest przeznaczony tylko dla ludzi, którzy dojrzeli do niego. Nadto kościelny wymysł o grzechu nie ochrzczonego człowieka jest równie absurdalny, co potworny. Bardzo potworny. Czyżby Bóg znajdował przyjemność w oglądaniu wiekuistych cierpień dzieci zmarłych jeszcze przed przyjęciem chrztu? Niegodna praktyka obowiązkowego chrztu i komunii tłamsi nasze prawo do wolności. Podobnie jak grzech odszczepieństwa jest to kolejne manipulowanie sumieniem wiernych. Jednocześnie genialny chwyt w walce o trzodę (czytaj: zyski).  Szkoda tylko, że stoi to w sprzeczności z prawem Jezusowym, że jest pogwałceniem praw naturalnych, ludzkich i boskich.

Dzisiaj mamy religię w szkołach. Słyszymy o nauczaniu w przedszkolach. Zapewne niedługo Kościół zejdzie do poziomu żłobka, zamykając przed człowiekiem okno na piękny i wielki świat duchowych przeobrażeń, gdzie chrześcijaństwo, te jego istotne atrybuty - jest tylko jednym z elementów duchowej świadomości społeczeństwa.

 Póki co kościelna cenzura utrudnia jak tylko może dostęp do prawdy, do poznania Prawdziwego Oblicza Chrystusa. Broni, walcząc o wpływy materialne i władzę nad światem wiernych, a poprzez wiernych o władzę nad resztą ludzkości, gdzie wierny wcale nie oznacza chęci bycia wiernym naukom Jezusa, ale oznacza bycie wiernym naukom Kościoła. To nie prawa Kościoła są uniwersalne, ale nauki Jezusa. To nie Kościół ma monopol na słowa Jezusa, ale każdy człowiek. Do Kościoła przynależy msza, odpusty, relikwie, święta kościelne, grzech i jego odpuszczenie, fałszywa ideologia i budynki, to, o czym Jezus z rzadka wspominał, a jeśli już, to miało to zgoła odmienną wymowę do tej, jaką manią nas watykańscy nauczyciele. Oddajmy Kościołowi to, co kościelne, i mówiąc o Jezusie, nie zapominajmy darzyć szacunkiem pozostałych religii świata, oraz podnosić ich wartości duchowe, gdyż to właśnie ich suma daje nam moc własnej duchowej świadomości, moc i obowiązek indywidualnego poszukiwania Chrystusa ukrytego w każdym z nas.

Zresztą, dróg poszukiwania prawdy jest wiele i każda z nich ma zapewne swoje zalety. Jedne z nich wiodą w obszary przeszłości wciąż niedostępne  współczesnej nauce, drugie są bezpośrednio związane z czasem bieżącym, jeszcze inne czerpią pożywkę z przyszłości, a nawet prowadzą do odległych planet i cywilizacji. A wszystkie razem tworzą tajemniczą aurę samoświadomości i kreują nasz czas w możliwie największą ilość aspektów poznania.

Ciekawym połączeniem takiego przejawu zjawisk jest niewątpliwie historia Ruchu Raeliańskiego, nie tylko poszerzająca nasze horyzonty myślowe, ale wpisująca nasze istnienie w boskie prawo wolnej egzystencji całego wszechświata, gdzie wszystkie formy życia posiadają te same prawa i gdzie prawo tolerancji,  szacunku i miłości stanowi wykładnię każdego zjawiska..

Cała historia wzięła swój początek od pana Vorilhon, nazwanego Raelem,  co w języku hebrajskim oznacza tego, który przynosi światło. Światłem tym są informacje przekazywane przez kosmitów, informacje burzące wiele przesądów religijnych, filozoficznych i naukowych, w których jest mowa nie tylko o Biblii, będącej w zamyśle kosmitów sprawozdaniem prowadzonych przez nich w zamierzchłej przeszłości prac, ale i o rozbudowanym systemie pomocy oferowanej przy wychodzeniu ludzkości z okresu wojen i nienawiści. Zawierają także ostrzeżenie przed samozagładą i w przypadku jej zaistnienia obietnicę odtworzenia ludzkości na innej planecie. A wszystko podparte zasadą nieingerencji i troską o pomyślny rozwój człowieka.

Raeliański przekaz koresponduje z wieloma innymi audycjami nadawanymi wprost z przestrzeni kosmicznej, co zdaje się oznaczać, iż ludzkość znalazła się rzeczywiście w przełomowym punkcie własnego rozwoju, nadto rozwoju bardzo zbliżonego do ewolucji innych ras, co pozwala przypuszczać, iż prawa rozwoju duchowego wszędzie mają to samo znaczenie.                                                                    

Przypomnijmy jeden z przekazów, tłumaczonych na wszystkie języki świata, który odebrano na obszarze Anglii 26 listopada 1977 roku. Galaktyczne orędzie nadeszło wprost z gwiazd, eliminując z ekranów odbiorników telewizyjnych oglądane programy. Oto jego jakże wymowny fragment:

 

,, Mówi do was Gramaha, przedstawiciel Galaktycznego Dowództwa Asztar. Od wielu lat widzieliście nas jako światła na firmamencie. Zwracamy się teraz do was w pokoju i mądrości, tak jak to zrobiliśmy względem waszych braci i sióstr na całej waszej planecie Ziemi.

Przychodzimy ostrzec was przed losem waszej rasy i waszego świata po to, byście mogli poinformować waszych współmieszkańców o kierunku, w jakim musicie zmierzać, aby uniknąć katastrofy, która zagraża waszym światom i istotom z otaczających was światów. Ma to umożliwienie wam udziału w wielkim przebudzeniu podczas przechodzenia planety do Nowej Ery Wodnika. Nowa Era może być okresem wielkiego pokoju i ewolucji waszej rasy, ale tylko wtedy, gdy rządzący wami uświadomią sobie istnienie sił zła, które mogą przesłonić ich osądy.

Słuchajcie teraz uważnie, gdyż wasza szansa może się więcej nie powtórzyć. Przez wiele lat wasi naukowcy, rządy i generałowie nie baczyli na nasze ostrzeżenia; kontynuowali eksperymenty z siłami zła, które nazywacie energią nuklearną. Bomby atomowe mogą w jednej chwili zniszczyć Ziemię i istoty na siostrzanych światach. Odpady z atomowych siłowni zatrują waszą planetę na wiele następnych tysiącleci.

 My, którzy podążaliśmy ścieżką ewolucji o wiele dłużej niż wy, od dawna zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że energia atomowa zawsze jest skierowana przeciwko życiu. Nie ma ona pokojowego zastosowania. Jej używanie, jak i badania nad zastosowaniami, muszą być natychmiast przerwane, gdyż inaczej wszyscy ryzykujecie zniszczeniem. Wszystkie bronie zła muszą zostać usunięte.

Obecnie czas konfliktu należy do przeszłości. Rasa, której częścią jesteście, może przejść do najwyższych poziomów ewolucji, jeżeli pokażecie, że jesteście tego warci. Macie niewiele czasu, by nauczyć się żyć razem w pokoju i dobrej woli.

Niewielkie grupy na całej planecie uczą się tego, a istnieją po to, by przepuścić dla was wszystkich światło świtającego Nowego Wieku. Macie swobodę akceptacji lub odrzucenia ich nauk, lecz tylko ci, którzy nauczą się żyć w pokoju przejdą do wyższych dziedzin duchowej ewolucji.

Słuchajcie skierowanego do was głosu Gramahy, przedstawiciela Galaktycznego dowództwa Asztar. Wiedzcie również, że jest wielu fałszywych proroków i przewodników działających w waszym świecie. Wyssają oni z was waszą energię - energię, którą nazywacie pieniądzem - i użyją do niecnych celów, dając wam w zamian bezwartościowe odpady.

Ochroni was przed tym wasza wewnętrzna boska jaźń. Musicie się nauczyć wrażliwości na wewnętrzny głos, który powie wam, co jest prawdą, a co mętami, chaosem i nieprawdą. Uczcie się słuchać tego głosu prawdy, który jest w was, a wprowadzicie siebie na ścieżkę ewolucji.

Jest to nasze przesłanie do naszych drogich przyjaciół. Przez wiele lat przyglądaliśmy się, jak wzrastacie, także i wy oglądaliście nasze światła na waszym niebie. Wiecie też, że jesteśmy tutaj i że jest więcej istot na i wokół waszej Ziemi niźli wasi naukowcy przyznają.

Jesteśmy głęboko przejęci wami i waszą ścieżką ku światłu i zrobimy wszystko, co możemy, by wam pomóc. Nie obawiajcie się, starajcie się tylko poznać samych siebie i żyć w harmonii z drogami waszej planety Ziemi. My tu, w Galaktycznym Dowództwie Asztar, dziękujemy wam za uwagę. Opuszczamy teraz płaszczyznę waszej egzystencji. Bądźcie błogosławieni przez najwyższą miłość i prawdę kosmosu?.

 

Piękne i pouczające. Nadto zadziwiające, wprost nie do przyjęcia, by taka potęga zostawiała nam prawo wyboru nawet w obliczu samozagłady. I ta lapidarna wzmianka o naszym głosie wewnętrznym, o Chrystusie mającym siedzibę w świątyni serca, a nie w murach kościelnych. I te pełne szacunku, pokory, miłości i tolerancji słowa. Wzniosłe, szlachetne i upragnione. Nasycone najwartościowszymi osiągnięciami ludzkiej myśli filozoficznej i stricte naukowej.

To poszukiwanie prawdy skłania nas do niezamykania się w obrębie tylko jednego wyznania, lecz do poszukiwania korzeni naszego rodowodu, które w sporej mierze czerpały żywotne soki z Indii, kolebki wielkich systemów religijnych. Tam odnajdziemy braminizm, najstarszą religię współczesnego świata, która obdarowała ludzkość świętymi księgami ?Wedami? i która poprzez traktaty filozoficzne i teologiczne dała pojęcie Boga, co otworzyło w człowieku siódmy czakram, zwany czakramem wiedzy, i co zaowocowało powstaniem pierwszych potężnych cywilizacji, takich jak Mezopotamia, Indie czy Egipt. Kolejny etap kształtowania się religii zainicjował Budda i Konfucjusz. Człowiek w stanie nirwany, czyli oświecenia, mógł nareszcie zrealizować swój byt duchowy poprzez otwarcie szóstego czakramu. Judaizm z kolei wykształcił cały system etyczno duchowy, przyczyniając się do odblokowania czakramu piątego, zwanego czakramem jasnosłyszenia. Przyjście na świat Jezusa związane jest niepodzielnie z podstawowym czakramem duchowej ewolucji człowieka: ośrodkiem serca, co utorowało drogę do odkrycia boskiego pierwiastka, będącego właśnie naszą prawdziwie jedyną istnością.

Ponieważ celem ziemskiej wędrówki jest uwolnienie się spod prawa przyczyny i skutku, otwarcie czterech najwyższych czakramów umożliwiło postrzeżenie prawa absolutnego, bezosobowej ofiarnej miłości, odblokowującej naszą świadomość na pozostałych planach egzystencji, co uwalnia doskonalącą się duszę z koła ponownych wcieleń.

Bez obaw można zaryzykować stwierdzenie, iż kolejność powstawania uniwersalnych religii nie była wcale przypadkowa, zaś fenomen Jezusa Chrystusa stanowi ukoronowanie duchowej przemiany ludzkiej rasy. Płynące z Jego nauk wskazówki przekształciły pojęcie wiary w moc własnej duchowej świadomości. Tę prawdę Kościół Chrześcijański zataił, lub jej nie zrozumiał, a podnoszoną przez Jezusa powinność pielęgnowania boskości w każdym z nas sprowadził do dogmatycznego wierzenia w boga immanentnego, obwarowując na dodatek taką wiarę rozbudowanym systemem zakazów i nakazów, co sprowadziło cały proces duchowej przemiany do technicznego przestrzegania regulaminu, za co przed Kościołem - nie przed Bogiem! - stał się odpowiedzialny każdy wierny. Zapomniano przy tym dodać, iż ów regulamin nie wyszedł spod ręki Boga, ale że sporządzili go kościelni urzędnicy. Właśnie kościelni, jako że chrześcijańska prawda religijna jest prawdą modyfikowalną, uzależnioną od kształtu, siły ekspansji i przeobrażeń samej organizacji kościelnej. To znaczy, że wraz ze zmianą formy i struktury instytucji Kościoła, oraz jego relacji ze światem zewnętrznym, przeistoczeniu ulegają same, niby niepodważalne dotąd założenia religijne, których wizerunek wpływa na oblicze ewoluującego świata, gdzie zawsze musi być miejsce dla dominującej pozycji rzeczonej organizacji.

Kiedy Jezus powrócił do Ziemi Świętej i zaczął o tym właśnie nauczać, naraził się rabinom, którzy odprawili go, mówiąc: ?Mówisz ludziom za wiele. Kościół utrzymuje swoją władzę właśnie poprzez tajemnice?.

 Zresztą Kościół od zawsze był mistrzem mistyfikacji i zawsze potrafił właściwie wybrnąć z sytuacji wystawiających na szwank jego dobre imię. Papież Leon X, któremu niejednokrotnie wytykano rozwiązłość, szydząc z jego syfilisu, dyplomatycznie tłumaczył, iż to efekt obmacywania przez kościelnych dostojników w kaplicy Bazyliki św. Jana, którzy według dawnego zwyczaju sprawdzali męskie pochodzenie kandydata obmacywaniem genitaliów. Widać to kardynałowie byli zepsuci...

W jakim stopniu wierny potrafi oddzielić prawdę od zakłamania i niedomówień zależy w dużej mierze od samego zainteresowanego, od aktywizujących się w nim zdolności poznawczych i wewnętrznej potrzeby, których jakość ściśle koreluje z poziomem intelektualnego i mentalnego rozwoju. Niemniej każdy z nas, wierzący czy niewierzący, do końca życia pozostanie uzależniony od wpływów kościelnej machiny. Tym dotkliwiej ów nacisk jest odczuwany, im bardziej twórczy i wrażliwy jest organizm, im większe jest dążenie do wolności, im żarliwsze umiłowanie wiedzy i im intensywniej rozkwita duchowość w aspekcie boskiej intuicji.

A jak ów rozkwit duchowości wygląda w wykonaniu chrześcijańskich świętych? I tak Ammonios, jeden z pierwszych ojców Kościoła, latami przypalał swoje ciało rozpalonym żelazem, Katarzyna z St. Trond pakowała się do gorącego pieca, kazała torturować, wisiała obok zwłok powieszonych przestępców, a nawet upatrywała przyjemność w zakopywaniu się w grobie. Św. Katarzyna z Genui pożywiała się łachmanami nędzarzy wraz ze znajdującym się tam brudem i robakami, a św. Angela namiętnie spijała wodę, którą myto trędowatych. Kiedy połknęła odpadnięty kawałek ciała trędowatego, zdało się jej, iż przyjęła świętą komunię. Szymon Słupnik, taki współczesny fakir, ale jednak święty, ponieważ lubił żyć w odosobnieniu, wegetował w studniach i zamurowanych celach. A ponieważ brakowało mu świadków swoich wyczynów, zamieszkał na słupie, gdzie spędził kilkadziesiąt lat na śpiewaniu psalmów i biciu pokłonów. Dla nieroba był to niezły sposób na przetrwanie...

Równie skuteczną metodą na bezrobocie była asceza. Podobno na samej tylko pustyni egipskiej w IV wieku żyło 24 tysiące brudnych, zżeranych przez robactwo nędzarzy, którzy pod hasłami świętej ascezy domagali się datków, przez co stanowili prawdziwe nieszczęście dla okolicznych mieszkańców. Życie w brudzie było wśród ascetów uważane za jedną z najważniejszych cnót. Św. Antoni nie mył się całe życie i śmierdział tak, że nikt koło niego nie potrafił przebywać. Cuchnęła też Św. Małgorzata Węgierska. A ponieważ mało jej było ran zadawanych przez insekty, kazała sobie włożyć do butów gwoździe kaleczące stopy. Nasza święta Jadwiga Śląska nie była gorsza: myła się w wodzie po żebrakach, jadła najgorsze resztki, nosiła raniącą ciało odzież i nawet zimą chodziła boso. Byli jednak i tacy, którym tego typu tortury zdawały się nic nie warte. Św. Dominik musiał biczować się do utraty przytomności, a dominikanin Heinrich Seuse do codziennego biczowania dołożył sobie obowiązek noszenia krzyża najeżonego gwoździami, przez co rany ropiały mu całe życie. W sprawie biczowania zalecano, by kobiety, jako płeć słabsza, wzorem karmelitanek biczowały się jedynie w okresie czterdziestodniowego postu oraz w piątki, środy i poniedziałki.

Koniec jednak z tymi ponurymi opowieściami. Powstaje jednak pytanie, dlaczego takie wyczyny gwarantowały umieszczenie w panteonie świętych? A może to oni, a może Watykan, a może cały obłęd tamtych wieków zasługuje na rozważenie pod kątem psychiatrii klinicznej? Bo jeśli tak, to jak powinniśmy reagować na przekazy zostawione potomnym przez tak wątpliwą rzeszę świętych (ludzi niespełna rozumu)...?

Chcąc mieć jednak pełny wgląd w istotę tych przeobrażeń, nie wolno nam dla własnej kulturowej i obyczajowej wygody przywdziewać maski niepraktykującego wierzącego, gdyż utrudnia to dostęp do prawdy innym poszukującym, podejrzewającym, iż to właśnie z nimi jest coś nie w porządku. Manipulowani, walczą ze wszystkim i wszystkimi, także z samymi sobą, przechodząc w ciągu życia wiele niepotrzebnych i bolesnych wzlotów i upadków, miotając się między głęboką prawowiernością a religijnym obrazoburstwem, między pochwałą laicyzacji a ślepym klerykalizmem. Raz pojmują, to znowu tracą wątek. I wciąż zaczynają od nowa, nie wiedząc tak na dobrą sprawę, czego szukają. A Kościół im tego nie ułatwia - to nie leży w jego interesie. Posługując się myślowym konserwatyzmem, niechęcią do konfrontacji z innym poglądami, tylko reprezentowanej przez siebie wierze przypisuje wartości pozytywne, innym zaś stanowiskom, obcym, więc i wrogim - cechy negatywne

,,Wyjaśnia to w dużym stopniu deklarowaną w naszym kraju religijność oraz masowe uczestnictwo w praktykach religijnych - pisze Zenon Kawecki - mimo że niejednokrotnie są one pozbawione motywacji religijnych. Ponieważ tradycjonalizm wyrasta nie z osobistych doznań, przeżyć i przemyśleń, ale kształtuje się pod wpływem środowiska, wystarczy częstokroć mniej lub bardziej długotrwała rozłąka z tym środowiskiem, aby jednostka odeszła od swoich tradycyjnych poglądów. Świadczy to, że religia jest traktowana nie tyle jako wartość osobista, którą człowiek żyje na co dzień, ile jako wartość kulturowa, wynikająca z przywiązania do tradycji, do ?wiary ojców?. Oczywiście w religijności tej zachodzą pod wpływem działalności Kościoła istotne zmiany, u wielu ludzi uzyskuje on podbudowę intelektualną, staje się wartością uświadamianą, wysoko cenioną?.

Niestety, katolicyzm kulturowy pozbawiony jest tradycyjnie głębszej refleksji. Niski poziom wiedzy religijnej, nawet w odniesieniu do podstawowych dogmatów wiary, potwierdza tylko tezę o religijności na pokaz, religijności zakorzenionej społecznie i kulturowo, a nie świadomościowo, czego dowodem jest trwanie przy wierze mimo nieuznawania niektórych praw czy norm moralnych, lub przykazań kościelnych, co przecież jest z założenia nie do przyjęcia i co jest na równi traktowane z odrzuceniem wiary.

Kościelny przekręt z pokutą i odpuszczeniem grzechów w trakcie mszy świętej należy uznać w tym kontekście za jedno z najsprytniejszych posunięć Watykanu. Zapewnienie Jezusa, iż każdy człowiek ponosi odpowiedzialność za swoje czyny przed samym sobą, gdzie odpuszczenie grzechów nie zależy od Boga, lecz leży w mocy (powinności) samego człowieka, z całą bezwzględnością odrzucono. I ten manewr był strzałem w dziesiątkę, choć nie obeszło się bez przemocy.

Kiedy czternastowieczną Europę przecinały marsze wielotysięcznych tłumów samobiczujących się pokutników, proszących w bolesnym zaśpiewie Boga o przebaczenie, po raz kolejny stało się dla Watykanu jasne, że namacalna prawda o samoprzebaczeniu godzi w najbardziej żywotny interes gminy chrześcijańskiej: w kościelny skarbiec. Bezradna wobec skali zjawiska Stolica Apostolska, bo i sam papież Klemens VI uchodził swego czasu za biczownika, stosowną bullą przestrzegła biczowników przed odchodzeniem od oficjalnych sakramentów. Kiedy nie poskutkowało to, co poskutkować w obliczu prawdy nie mogło, Kościół ponownie sięgnął do argumentów administracyjnych, zakazując pokutnikom biczowania się w grupach powyżej dziesięciu osób. Uciekając przed sankcjami, a nie mogąc ograniczyć swej masowości, biczownicy utworzyli tajne stowarzyszenie, podkładając się tym samym świętej inkwizycji. Na pierwszy odstrzał gotowego do działania papieskiego inkwizytora Waltera Kerlingera poszedł wraz z dwoma tysiącami zwolenników przywódca ruchu Konrad Schmid. Przez kolejne trzydzieści lat egzekucyjne stosy ostatecznie udowodniły, po czyjej stronie leży prawda o odkupieniu grzechów. Tę wypróbowaną metodę wpajania kościelnych zasad stosował Watykan z niezmiennym powodzeniem i z iście hollywoodzkim rozmachem przez kolejne niespokojne stulecia, tworząc wszelkimi dostępnymi środkami trwałe zręby niepodważalnego boskiego namiestnictwa, mit hierarchii, niebiańską, nie podlegającą jakiejkolwiek ocenie maszynę religijną, w której społeczeństwo stanowi zwyczajną kastę pariasów.

Charakterystyczną cechą takiej masówki (masowej religijności) był i jest słaby związek między religią a moralnością przy jednoczesnym uznawaniu Kościoła za autorytet społeczny i moralny, co wyrażało się i wyraża w dążeniu do zwiększania uczestnictwa Kościoła w życiu społecznym i politycznym. Wpojono przekonanie o wielkiej użyteczności Kościoła w utrzymaniu ładu moralnego i przekonanie o potrzebie konstytucyjnego rozwoju klerykalizmu politycznego, co klerowi, drwiącemu z Chrystusowego prawa tolerancji, jako czynnikowi kierowniczemu podporządkowało również świat świecki. Ciążący na wiernych obowiązek dawania świadectwa wiary w codziennym postępowaniu spadł na plan dalszy, przekształcając religijną ideologię w społeczny fanatyzm, nie mający wiele wspólnego z tak zwaną religijnością prawdziwą, nie mówiąc już o pogłębionej.

Oczywiście, karty dziejów Kościoła pełne są także chlubnych tradycji. Tworzyli je przecież ludzie uwikłani w najrozmaitsze spory swoich czasów. Istnieje jednak i druga strona medalu: walka o władzę i wpływy, która przekształciła wątpliwej jakości religijność w tak zwaną religijność selektywną. Spowodowany upowszechnieniem wiedzy upadek retuszowanej doktryny religijnej i autorytetu Kościoła zaostrzył apetyt na prawa duchowe, dające się pogodzić z praktyką życia codziennego i zdrowym rozsądkiem. To przyspieszyło proces prywatyzacji religii, nadawania jej nowej, swoistej interpretacji, odbiegającej od oficjalnej, zdyskredytowanej wykładni kościelnej, nadto sprawnie łączącej nowe objawienia z nauką. Powstałe tą drogą związki wyznaniowe, kulty i sekty, gloryfikując postać nawiedzonego mistrza i objawionych mu prawd, pozyskują dla własnych celów tę część wiernych, która przestała ufać staremu porządkowi rzeczy.

Wielu zapewne pamięta echa tragedii, jaką było zbiorowe samobójstwo kilkudziesięciu członków sekty Koresha w Teksasie, kiedy podczas próby wtargnięcia policji na teren farmy wyleciały w powietrze zabudowania, grzebiąc pod sobą wyznawców mesjasza. To historyczne wydarzenie wyczuliło świat na praktyki współczesnych proroków.

W przypadku Koresha pod sloganem posłannictwa ukryto wyuzdane i sadystyczne praktyki. Wielka rodzina proroka wraz z jego uzbrojoną gwardią, Gałęzią Dawida, niezłomnie wierzyła w nadchodzący koniec świata, a chcąc zapewnić sobie zbawienie, przekazywała na błogosławione ręce cały dorobek swojego życia. Wierzyła, iż stanie się narodem wybranym. Oczekując na ziemski finał, wyznawcy objawienia w wydaniu Koresha wypełniali ściśle narzucane przez mistrza zadania. Mężczyźni krzewili wiarę, a kobiety - w wieku od 12 do 80 lat - zasilały osobisty harem nawiedzonego. ?Życie z nim było jak konkurs piękności - wyznała Robyn, jedna z oblubienic - wszystkie walczyłyśmy z sobą o względy Pana Boga. Nie wiedziałyśmy, że jesteśmy w piekle?.

Mesjasz uwiódł Robyn, gdy miała siedemnaście lat. Po urodzeniu dziecka dołączyła do haremu, konkurując o względy pana z własną matką. Koresh, mając początkowo piętnaście żon, bezlitośnie odebranych prawowitym mężom, których obowiązywała całkowita wstrzemięźliwość seksualna - wciąż powiększał ogród rozkoszy. ?Baranek Boży będzie miał sześćdziesiąt żon - tłumaczył biblijny przekaz - lecz pozostali mężczyźni muszą czekać na raj?. Opornych wobec jasno i zwięźle wyłożonych nauk spotykały dotkliwe kary. Sadystyczne skłonności Koresha i jego gwardii widoczne są do dziś na ciałach tych, którzy mieli na tyle szczęścia i rozumu, by w porę zbiec spod opiekuńczych skrzydeł mesjasza. Liczba tych, którym się nie udało, do dzisiaj pozostaje tajemnicą. Zresztą sam Koresh aż do końca umiejętnie wymykał się wszelkim policyjnym nagonkom, a zniewoleni ludzie, lękając się zemsty, solidarnie trzymali jego stronę.

A kim był sam Koresh? Człowiekiem, któremu nie wyszło w życiu. Urodzony jako Vernon Howell przez niespełna piętnastoletnią matkę, molestowany seksualnie przez ojca, usunięty ze szkoły i odrzucony przez kręgi artystyczne (chciał zostać gwiazdą rocka), wstąpił w szeregi Adwentystów Dnia Siódmego, gdzie policyjnym donosem na przywódcę apokaliptycznego odłamu Adwentystów zwanego Szczepem Dawidowym przejął władzę. Chorobliwe wizje i manipulowanie członkami sekty wyniosły go w grupie na szczyt. I tyle.

Podobne, o ile nie większe zagrożenie dostrzegamy w ruchu satanistycznym. Nabożeństwa odprawiane ku czci Księcia Ciemności budzą lęk i grozę. Zmuszają swym okrucieństwem, nie mistyką, do głębokiego zastanowienia się nad związkami spajającymi religijność z psychozą.

?Jak opowiedział dziesięcioletni Michael Nokes  (Newsweek z 1985  roku), on wraz z dwudziestoma pięcioma innymi dziećmi zostali zabrani do złego kościoła przez czterdziestu dorosłych, którzy rozebrali ich do naga i otoczyli, śpiewając modły do szatana. Na czarno ubrany leader wołał: Powstań Diable i uwielbiaj nas, jak i my ciebie uwielbiamy! Dalej Michael opowiedział, jak on i mała dziewczynka zostali następnie zmuszeni do rzucania nożami w dzieciątko Jonathan, a wkrótce dołączyli do nich rodzice i przyjaciele (...)

Następnie dorośli poćwiartowali zwłoki dziecka i zmusili dzieci do wypicia jego krwi. Wreszcie dorośli zaczęli seksualnie napastować dzieci, poczynając od własnych?.

Co ciekawe, dziewiąty paragraf biblii satanistów nakazuje czcić Kościół, jako największego przyjaciela Szatana. Nie wiadomo, czy z powodu papieża Aleksandra VI, który zawarł pakt z diabłem, dzięki czemu po jego śmierci spłonęło na stosie 15 milionów ludzkich istnień, czy też z racji krzewienia doktryn przeczących Słowu Pana.

Niewątpliwie jedną z najgłośniejszych w naszym kraju było rozbicie w 1993 roku sekty ,,Niebo?. Założona przez Kacmajora grupa wyznawców, byłego pracownika elbląskiego teatru, legitymującego się podstawowym wykształceniem, pod hasłem leczenia Duchem Świętym zwabiała młodych ludzi, uzależniając ich psychicznie od przewodnika, który stosunki panujące w społeczności kształtował dopracowanym systemem kar, układów personalnych i zastraszeń, jakim były poddawane również dzieci. Groźby, strach i szantaż wymuszały na nowych członkach nie tylko bezwzględne posłuszeństwo wobec świętej rady, ale doprowadzały do całkowitego zrywania więzów z rodziną i bliskimi. Także prawda o nadnaturalnych mocach Kacmajora okazała się zbyt prozaiczna: rzekome uzdrowicielskie oddziaływanie mesjasza i jego komitantów na otoczenie sprowadzało się tylko do umiejętnie podsycanej psychozy strachu i nie miało nic wspólnego z boskimi zdolnościami. Wierzono w nie czy też nie, nie wiadomo, jedno jest pewne - za wiarę w nadprzyrodzone zdolności przywódcy zapłacili wszyscy.

Podobnie jak w sekcie ?Niebo?, tak przystąpienie do sekty ?Rodzina? uzależniano od przekazania na rzecz wspólnoty całego posiadanego majątku. Także ?Rodzina Miłości? od samego początku była nastawiona na seksualne wykorzystywanie łatwowiernych.

W Polsce działa około 300 różnego rodzaju kościołów, związków wyznaniowych i grup religijnych i parareligijnych, z czego przeszło sto jest zarejestrowanych. Reszta funkcjonuje nielegalnie, podobnie jak za granicą. A i te legalne stowarzyszenia zajmują się inną działalnością, niż ta deklarowana. ?Chrystianie? i ?Wspólnota Niezależnych Zgromadzeń Misyjnych Rodzina? stale były wiązane z zaginięciami nieletnich w Polsce i za granicą. A wszystko pod płaszczykiem rozdawania plakatów i ulotek, darmowej nauki języków obcych i organizowania w szkołach pogadanek na temat narkomanii i AIDS.

Kwestia seksualnego wykorzystania nieletnich jest jedną z głównych, jeśli nie najważniejszą przyczyną działania różnych sekt. Członkowie kanadyjskiej sekty ?Apostołowie Nieskończonej Miłości? mówili o tym otwarcie i bez skrępowania gwałcili już czteroletnie dzieci. Dosłownie wszędzie kwestie seksu są opatrzone specjalnie w tym celu dorabianą ideologią i zgodnie koegzystują z innymi formami wykorzystania człowieka.

Ukraińskie ?Białe Braterstwo?, wieszczące nadejście końca świata dnia 24 listopada 1994 roku, cieszyło się tak ogromnym zainteresowaniem, że setki oddanych boskiej parze prawowiernych wyzbywało się w pośpiechu majątków, oddając pieniądze i siebie w posłudze wielkiemu guru. Nawet gdy tęsknie wyczekiwana apokalipsa nie wstrząsnęła światem w zapowiedzianym terminie, i nawet gdy gruchnęła wieść o ucieczce boskiej pary za granicę (wraz z dwunastoma apostołami i majątkiem sekty) - nawet wówczas większość oddanych sprawie wiernych gotowych była z całych sił służyć przedstawicielom Jedynego na Ziemi, za jakich uważali Jana Swami i Marię Davis Chrystus (w rzeczywistości Jurija Kriwonogowa i Marię Cwigun, hochsztaplerów wykorzystujących do ubezwłasnowolniania ludzi hipnozę i wiedzę z zakresu zachowań człowieka).

Ojciec Niebiański i Matka Świata za nic mieli przeciwdziałania policji i Komitetu Rodziców Ofiar Białego Braterstwa, chcących położyć kres psychozie i dotrzeć do zaginionych bez wieści ofiar ślepego kultu, i w trwającym zaślepieniu dalej rozpowszechniali kolejne proroctwa o nadciągającym końcu świata, kiedy to dwanaście tysięcy dusz miało złożyć z siebie ofiarę Matce Świata. W oczekiwaniu na zbawienie żywe dusze śpią pod mostami, głodują, handlują sobą i wizerunkiem boskiej pary, by zarobione pieniądze skrzętnie przekazywać na potrzeby Jana i Marii.

Czy aresztowanie Ojca Niebiańskiego wiele tu zmieni? Nie. Tak jak i aresztowanie proroka Shoko Asahara, przywódcy ?Najwyższej Prawdy Aum?, nie ukoi żalu rodzin pomordowanych w tokijskim metrze.

O ile jedne z sekt z założenia samych twórców mają charakter efemeryczny i są nastawione na szybki i krótkotrwały zysk, o tyle związki wyznaniowe założone wcześniej, posiadające pewną tradycję historyczną i programową, jak na przykład ?Kościół Zjednoczenia Sun Myung Moona?, mają znacznie większe aspiracje. Mają wcale niezłą szansę przetrwania, rozwoju, a nawet przeistoczenia się w potężne imperium finansowe, pochłaniające banki, stocznie, wydawnictwa, sklepy i restauracje.

Taki rozwój, zapoczątkowany łatwowiernym zainteresowaniem magią hermetycznego środowiska, przekształcony w samofinansującą się organizację, stanowi niewątpliwe niebezpieczeństwo dla jednostek słabych, poszukujących wsparcia duchowego i własnej tożsamości, dla ludzi stojących na skraju życiowej przepaści, dla których jakikolwiek odruch współczucia ze strony drugiego człowieka często oznacza odwrót od totalnego zwątpienia i psychoz. Podatni na stresy, o słabej konstrukcji psychicznej, mający najczęściej niewłaściwe wyobrażenie o rzeczywistości, członkowie ugrupowań pretendujących do miana Wiary Jedynej, chcą tego czy nie, padają ofiarami wielkich wtajemniczonych objawionych temu światu.

Oto zalecany przez Dominikańskie Centrum Informacji o nowych ruchach religijnych i sektach tekst pozwalający z grubsza ocenić wiarygodność duchowego ugrupowania:

  • Już pierwszy kontakt z grupą otwiera całkowicie nowe widzenie świata.
  • Obraz świata jest prosty i wyjaśnia każdy problem.
  • W grupie można znaleźć wszystko, czego się do tej pory szukało.
  • Grupa ma mistrza lub przywódcę, ojca, guru bądź największego myśliciela, który posiadł całą prawdę i często jest czczony jak Bóg.
  • Świat zmierza nieuchronnie ku katastrofie i tylko grupa wie, jak go ratować.
  • Grupa jest elitą. Pozostali ludzie są chorzy i zagubieni. Jeżeli nie staną się członkami grupy, nie będą mogli się uratować.
  • Grupa odrzuca naukę w szkołach i uczelniach. Jedynie nauka grupy jest uważana za wartościową.
  • Grupa odrzuca racjonalne myślenie jako negatywne i ,,nieoświecone?.
  • Krytyka osób z zewnątrz jest dowodem na to, że grupa ma rację.
  • Grupa uważa siebie za prawdziwą rodzinę lub wspólnotę.
  • Grupa chce, by wszelkie dawne relacje z rodziną, przyjaciółmi i środowiskiem ostały zerwane, ponieważ przeszkadzają w rozwoju. Grupa oddziela się od reszty świata poprzez ubiór, pożywienie, własny hermetyczny język, ograniczanie swobody w relacjach międzyludzkich.
  • Grupa żąda ścisłego posłuszeństwa regułom albo dyscypliny, ponieważ jest to jedyna droga do zbawienia.
  • Grupa narzuca sposób zachowań seksualnych, np. kontakt z partnerami za zgodą kierownictwa, seks grupowy, całkowity zakaz kontaktów seksualnych itp.
  • Nigdy w ciągu dnia nie jesteście sami, ktoś z grupy zawsze wam towarzyszy.
  • Grupa wypełnia cały wasz czas zadaniami, np. sprzedażą książek, czasopism, werbowaniem nowych członków, udziałem w kolejnych kursach, medytacją.
  • Jeżeli obiecany przez grupę sukces bądź uzdrowienie nie nastąpią, grupa uznaje, że dana osoba nie zaangażowała się dostatecznie lub nie wierzyła wystarczająco silnie.
  • Członkiem grupy trzeba zostać natychmiast.
  • Nie ma możliwości uzyskania obiektywnego obrazu grupy, gdyż ważniejsze od refleksji jest przeżycie, zgodne z zasadą: tego nie da się po prostu wyjaśnić.

Czy można poważnie traktować proroków nakłaniających młodych ludzi do porzucenia domu rodzinnego i organizowania się w podległe panu komuny, proroków manipulujących chwytliwymi hasłami walki z technokracją i konsupcjonizmem, podczas gdy sami pchają się rękami i nogami do wyszydzanej sfery luksusu? Można, a wręcz  jest to obowiązkiem każdego normalnie myślącego człowieka, każdego, który może innym pomóc wydobyć się z zaklętego kręgu sekciarstwa.

Boskie zasady ?Kościoła Zjednoczenia?, stanowiące melanż prymitywnego politycyzmu i powielonych bez zrozumienia haseł mistycznych, opracował w dogmacie wiary prorok Moon osobiście i to pod patronatem samego Jezusa Chrystusa, który przemówił doń tymi słowami: ?Ty jesteś jedynym człowiekiem, który może dopełnić mojej misji, i musisz się podjąć tego zadania?. Ale tak jak największą troską Jezusa było wspieranie biednych, tak prorok Moon wespół z małżonką grawitują w zgoła przeciwnym kierunku, zaskarbiając sobie łaski wielkich i bogatych. Tak jak Jezus wysoce cenił wartość uczuć każdego człowieka, akcentując prawo miłości, tak prorok Moon za nic ma osobiste uczucia - wiernych kojarzy na podstawie nadesłanych zdjęć, a odpowiedni datek znacznie poprawia szansę zamożniejszych i starszych członków na korzystny mariaż z młodszymi partnerami. Wiek, narodowość i wykształcenie nie odgrywają tu żadnej roli. Potem przychodzi czas na zbiorowy ślub z błogosławieństwem samego Najwyższego, czyli Moona. Było już kojarzenie przeszło trzydziestu tysięcy par jednocześnie na stadionie olimpijskim w Seulu, może będzie i więcej. Nowe szeregi wiernych  z bezkrytyczną fascynacją oglądają instruktażowe filmy o Moonie, recytują z pamięci jego przykazania, z żarem w oczach przytaczają słowa prawdy: Nowy Odkupiciel Świata narodzi się w Korei, która będzie Nową Ziemią Świętą, ale przede wszystkim... przede wszystkim kwestują. Syn Boży buduje za to fabryki i doprowadza mniejsze firmy do bankructw, zaś w wolnych chwilach starannie dogląda przemytu i handlu narkotykami.

Nie przez przypadek kryzys wielkich religii przyczynił się do rozkwitu sekciarstwa. Poza hasłami Hare Kriszna, Hare Rama rozplakatowane są dyskusje o Ewangelii, o światowej rodzinie bożej, o medytacjach i o tysiącach innych cudownych sposobów pozbycia się trosk i kłopotów. Prorocy wabią duchową skromnością, niesłychaną mądrością i są zawsze szokująco przekonywujący. Kiedy misternie tkana sieć na stałe zwiąże zdobycz z mesjaszem, zwykle za późno jest już na opamiętanie. Przychodzi izolacja, narkotyki, wyzysk, prostytucja i nieludzkie traktowanie - przychodzi zniewolenie.

Okres rozwoju sekt jest szczególnie niebezpieczny dla krajów postkomunistycznych. Zdemaskowane na Zachodzie kościoły przerzucają tu swój kapitał, wietrząc kolejną szansę na krociowe zyski. Jest ich wiele, ale tylko nieliczne, jak ?Kościół Scientologiczny?, ?Kościół Zjednoczenia?, ?Dzieci Boże? i ?Ruch Świadomości Kriszny? mają charakter ogólnoświatowy. Jednak wszystkie, te mniejsze i większe bazują w swoim spekulacyjnym działaniu na zniewalającej sile tradycji, potędze potrafiącej milczeniem wieków rozsadzić niejeden trwały światopogląd, system filozoficzny czy naukowy, umiejącej pod osłoną czasu ukryć każdy wstydliwy krok swojej działalności. Zacz walka z legendą jest najtrudniejsza. O ile jest to możliwe w odniesieniu do współczesnych wyznań hermetycznych, o tyle wręcz niewykonalne w stosunku do wyznań ugruntowanych historycznie, preparujących i gloryfikujących własną niesprawdzalną przeszłość.

Jaskrawym przykładem takiej beznadziejnej walki są ?Świadkowie Jehowy?, dobroduszni ludzie głoszący Dobrą Nowinę, którzy nie znają nawet podstaw własnej wiary.  Zmuszani do pracy na rzecz zboru, dochodzącej do 250 godzin miesięcznie, jak to ma miejsce w Anglii, izolowani, zachęcani do rezygnowania z dążenia do wiedzy i mądrości, bez słowa skargi czy sprzeciwu głoszą nadejście Armagedonu. Kolportują przy tym pisma, w których, prócz prawd znanych całemu chrześcijaństwu i od tego chrześcijaństwa podebranych, nie ma ani słowa o błędach przeszłości czy wzmianki o skompromitowanych tendencjach.

Jak bardzo są odcięci od świata i nieświadomi swojego sekciarstwa, uświadomiłem sobie podczas spotkania z pewną młodą jehowitką. Dziewczyna owa, a raczej samotna 27-letnia panna, tonąca wieczorami w pismach przewodnich własnego kościoła, domyślając się moich filozoficznych inklinacji, zagadnęła mnie razu pewnego o sprawy wiary. Ponieważ zrobiła to dyskretnie i skromnie, zaprosiłem ją na wizytę dnia następnego. Przyszła, obładowana nowymi i archiwalnymi numerami ,,Strażnicy?, i uraczyła długim wykładem o Jahwe, sypiąc przy tym jak z rękawa wieloma nic nie znaczącymi faktami, mającymi w jej oczach podkreślić powiązanie jej wiary z zamysłem Pana Boga. A wszystko w tonacji znanych prawd i zestawień porównawczych typu (powtarzam słowo w słowo) ? ?Skoro Bóg nazywa się Jahwe, to czyż prawdą nie jest, że tylko jego wyznawcy znajdą łaskę w oczach Boga, gdy nadejdzie dzień Sądu Ostatecznego??

Tak erystyczne ujęcie może nie tyle rozśmiesza, co każe się zastanowić nad siłą religijnego fanatyzmu. Kiedy skończyła szkoleniowy wywód o przyjściu na świat Odkupiciela, opowiedziałem jej zmyśloną historię o kulcie ?Ebola?, którego wyznawcy zapowiadali koniec świata na rok 1990. Zapytałem następnie, jaki w jej mniemaniu powinien być stosunek czcicieli ?Ebola? do proroka przekazującego błędne informacje? I czy aby owa wiara nie opierała się przypadkiem na błędnych założeniach? A może i sama była archaizmem?

Po pewnym zastanowieniu przyznała rację i z błyskiem olśnienia w oczach powróciła do poprzednich wywodów, akcentując wyższość wyznawanej wiary nad wątpliwymi, pełnymi sprzeczności innymi wyznaniami. Kiedy ochłonęła, zapytałem niby mimochodem, czy wie, że według jej Biblii Armagedon miał nastać w 1914 roku i że po kompromitacji proroctwa przeniesiono jego spełnienie na rok 1974? I czy - posiłkując się wspomnieniem kultu ?Ebola? - nie uważa, że jej wyznanie również rozmija się z prawdą? A może i bardziej, bo prorok oszukał wiernych dwukrotnie, i to w tak podstawowej kwestii?

Przychodziła jeszcze dwukrotnie, ale ani ja, ani ona przekonań nie zmieniliśmy. Nie wolno jej przecież kwestionować nauk głoszonych przez Stowarzyszenie Strażnicy ani czytać tekstów innych niż te, które są odgórnie akceptowane. Podkreślam: innych niż te, które są odgórnie akceptowane. To bardzo ważne stwierdzenie. To jest właśnie idea (siła!), która umożliwia kierownictwu organizacji na trzymanie 3,5 milionowego grona wiernych w separacji i posłuszeństwie. Odcięcie ich od prawdy, od źródeł informacji, stworzyło warunki sprzyjające narzuceniu wielu czasochłonnych i wyczerpujących obowiązków, z których najważniejsze dotyczą pracy na rzecz zboru, ze szczególnym uwzględnieniem domokrążnego krzewienia wiary, co wyraża się sprzedażą czasopism, tak zwanej firmowej literatury, i Biblii. Jest to bądź co bądź główne źródło dochodów organizacji, ważne do tego stopnia, iż osiągniętą przez członka wartością sprzedaży mierzy się jego oddanie Bogu. Ideałem żarliwości religijnej innej miary był obowiązek propagandowej aktywności, sięgający osiemnastu godzin dziennej harówki na rzecz zboru (sic!), co dopiero niedawno zredukowano do godzin dziesięciu (niechlubnym przykładem pozostaje Anglia), ponieważ niektórzy pionierzy nie byli w stanie sprostać zadaniu i między samymi zainteresowanymi dochodziło do wielu niekontrolowanych wybuchów agresji.

We wzbudzaniu winy u osób, które nie zatracają w posłudze Bogu własnej indywidualności, organizacja doszła do perfekcji. Całkowite oddanie to nie tylko obracanie się w kręgu wyznawców tej samej wiary, podsycane codziennymi spotkaniami i cotygodniowym zborem, ale zakaz towarzyskich kontaktów z otoczeniem. Całkowity zakaz uciech, w tym korzystania z telewizora czy książek, zakaz zabaw i uprawiania sportu, to tylko część drobnych nakazów, jakie fanatycznym masochizmem podkreślają swoją boską wartość wyznawcy. Najdotkliwsze ograniczenia dotyczą dzieci (czym skorupka za młodu nasiąknie...), którym zaleca się umartwianie duchowe i wzbrania kontaktów z rówieśnikami, także w szkole. Słabością jest obdarowywanie dzieci prezentami, a wielkim grzechem oddawanie krwi, nawet gdy zależy od tego życie dziecka.

Mała dygresja - podobnie ograniczone postrzeganie nie jest obce również katolikom. Już sam słownik herezji stanowi niezbity dowód nieprzejednanej walki o przewodnictwo w reprezentowaniu interesów Boga na ziemi, w której Watykan starł w proch kilkaset wyznań wywodzących się pierwotnie właśnie z chrześcijaństwa. Mało tego, Kościół toczył i toczy zaciekły pojedynek o prymat także z organizacjami świeckimi. I to w dobie pontyfikatu Jana Pawła II, kiedy to ideę ekumenizmu uwolniono rzekomo z okowów wstecznictwa. Katolicy dzielnie przeciwstawiają się wszystkim instytucjom świeckim skupiającym ludzi dobrej woli, o ile tylko owe ugrupowania - łącząc własną działalność z wiarą w istnienie osobowego Stwórcy - cieszą się społeczną przychylnością

Stolica Piotrowa nadal potępia wolnomularstwo, choć przestała nagłaśniać bulle Piusa VII, potępiające masonów (wyczyn ten pięciokrotne powtórzył Pius IX). Zresztą papieże znani są z frywolnego rzucania klątwami, ba! - nawet sami siebie nimi okładają, a jeśli wymaga tego święty interes, to - wchodząc w boskie kompetencje - skazują inaczejmyślnych na śmierć, jak to miało miejsce chociażby z siedemnastowiecznymi księżmi zgrupowanymi wokół księdza Gallot. A potem, gdy sprawa przycicha, to ich się po prostu słusznie, z poczucia winy, beatyfikuje. Słowem: groteska. Przy tym porównaniu zachowanie wyznawców Jehowy przestaje być niezrozumiałe.

Lepiej przygotowany do działalności był z pewnością Lafayette Ronald Hubbard, znany uczniom jako Ron, który nie potrafiąc wyżyć z pisania kiepskich powieści fantastycznych, wykorzystał znajomość religii Wschodu do napisania ,,Dianetyki: Nowoczesnej Nauki Zdrowia Psychicznego?, w której zawarł opis metod samodoskonalenia umysłu sprzecznych z ówczesną nauką. Ponieważ książka stała się bestsellerem, Hubbard poszedł za ciosem i cztery lata później założył ?Kościół Nauki o Wiedzy?. Ta mafia religijna, jak go zwą, w celu pozyskania uczniów stosuje opisane właśnie w ?Dianetyce? metody psychicznej perswazji, których celem jest - oczywiście - odblokowanie umysłu i uzyskanie stanu energetycznej czystości. A że przy okazji miesza się adeptom w głowach, dzięki czemu przekazują guru często cały dorobek życia, to już znana nam powtórka z historii. Nowi członkowie oficjalnie płacą za kursy zdobywania wiedzy, a ponieważ klas jest sto dwadzieścia, a kwoty figurujące w cenniku zaczynają się od czterystu dolarów za kurs podstawowy, a kończą ośmioma tysiącami za wyższe wtajemniczenia, to już domyślamy się, że po raz kolejny mamy do czynienia z kościołem, który pod hasłami nawrócenia owieczek ludzkie dążenie do prawdy przelicza na twardą walutę.

Charles Tare Russel nie zdawał sobie zapewne sprawy ze skutków, jakie wywołało wydanie w 1879 roku pierwszego numeru ,,Strażnicy Syjonu? i ,,Zwiastuna Nadejścia Chrystusa?, poprzedników ,,Strażnicy? i ,,Świtu?, w których obwieścił, iż Chrystus zstąpił na ziemię w niewidzialnej postaci w 1874 roku i wyznaczył Armagedon na rok 1914. Ale za to na pewno świadomie wykorzystywał pracujących nań ciężko gorliwych krzewicieli opracowanej pospiesznie idei, co przysporzyło mu niebagatelnych dochodów, ale chyba nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczał, że sfingowana historia przetrwa próbę czasu i że on, żywa legenda, stanie do konfrontacji z nią jeszcze za życia. I co zrobił prorok, kiedy obiecany koniec nie nastąpił, a on nadal żył? Zwyczajnie... przedatował go. Czyż nie miał do tego prawa? Miał i umiejętnie je wykorzystał.

Takie samo prawo głoszenia Słowa Bożego miał Joseph Smith, któremu Anioł Moroni przekazał boskie zalecenia 21 września 1823 roku, głosząc o objawieniu i złotych płytach ze spisanymi na nich dziejami wczesnoamerykańskiej cywilizacji, gdzie była mowa o podróży zmartwychwstałego Jezusa do Ameryki, o wielkich bitwach toczonym przez zaginione cywilizacje etc. Do fantazji miał prawo jak każdy z nas. Dziwić się należy tylko archeologom, ludziom nauki, którzy na podstawie pism objawionych Smitha długo i bezskutecznie usiłowali odnaleźć pozostałości po opiewanych miastach czy bitwach.

Ktoś mógłby zapytać, jak to się stało? Dlaczego mimo całkowitej kompromitacji ruch Jehowych wezbrał w sile? Gdzie logika? Gdzie zdrowy rozsądek? Odpowiedzią na to pytanie jest reguła psychologiczna: stereotypowy wzorzec zachowania wyznawców proroctwa, którą odkryli, bądź rozpracowali (w tym przypadku zawodzi interpretacja) trzej psychologowie z Uniwersytetu Minnesota - Leon Festinger, Henry Riecken i Stanley Schachter.

Zadziwiło ich, iż mimo ewidentnej klęski głoszonych wierzeń, apostolski duch miast upaść - zostaje wzmocniony. Ta prawidłowość uchroniła od zatracenia montanistów w II wieku, anabaptystów w XVI stuleciu, osiemnastowiecznych sabbatystów, czy wreszcie millerytów i Świadków Jehowy. By przekonać się o słuszności własnych przemyśleń, zastosowali metodę obserwacji uczestniczącej i incognito przyłączyli się do znanej ze swoich poglądów sekty, która manifestowała poglądy z góry zapowiadające jej niechlubny koniec.

Otóż nawiedzeni przywódcy grupy, pozostający w stałym kontakcie z kosmitami, zapowiadali nadejście wielkiego potopu, mającego najpierw pochłonąć półkulę zachodnią, a potem resztę ziemi, oraz głosili ocalenie z rąk samych przybyszów. Wszyscy członkowie grupy w napięciu oczekiwali dnia zagłady i zbawienia, czyniąc w tym czasie wiele bezsensownych rzeczy, od sprzedaży majątku począwszy, a na agitacji i przyjmowaniu nowych członków skończywszy. Kiedy zwiastowany koniec świata minął w nerwowym wyczekiwaniu bez żadnego echa, przywódczyni sekty spokojnie oznajmiła, iż oni (wierni) ?samotnie wyczekując przez całą noc, roztoczyli wokół tyle światła, że Bóg ocalił świat przed zniszczeniem?. I proszę sobie wyobrazić, że tak sformułowane wyjaśnienie odrzucił tylko jeden członek grupy. I stała się rzecz niesłychana. W pozostałych wyznawców wstąpiła nowa nadzieja i nowe siły. Uruchomili drugi front, zaktywizowali w sobie wszystkie siły i z jeszcze większą gorliwością zaczęli propagować ideę potopu. Ten prosty pozornie zabieg umożliwił wypełnienie wewnętrznej pustki i odrzucenie przygniatającego ich ciężaru niepewności. Perspektywa ośmieszenia we własnych oczach połączona ze wstydem i stratami materialnymi wydała się bardziej przerażająca niż podtrzymanie doktryny. Jedna z kobiet wyznała rozbrajająco szczerze:

?Muszę wierzyć w nadejście potopu dwudziestego pierwszego, bo wydałam wszystkie pieniądze. Rzuciłam pracę i kurs komputerowy.. Muszę w to wierzyć?.

Podobne stanowisko cechowało doktora Armstronga, jednego z przywódców sekty:

?Tyle już przeszedłem. Poświęciłem prawie wszystko, co miałem. Przeciąłem wszystkie więzy, spaliłem za sobą wszystkie mosty. Obróciłem się do świata plecami. Nie mogę sobie pozwolić na wątpliwości. Muszę wierzyć. I nie ma dla mnie żadnej innej prawdy?.

Charakterystycznym objawem trwania przy wielkiej tajemnicy było psychotyczne zachowanie pani Keech, która pewnego wieczoru potrafiła prowadzić konwersację z grupą wielu osób, chcących wstąpić do sekty, i prowadzić jednocześnie telefoniczną rozmowę z osobą, którą wcześniej brano za kosmitę, a która dla zabawy urządziła całą hecę i teraz przez telefon się do tego przyznawała. Pani Keech ani na chwilę nie zwątpiła w swoje misyjne powołanie, bo tylko ono stanowiło już jej treść życia.

?Zastali ją pogrążoną w dyskusji na temat latających spodków z osobą, którą, jak się później okazało, uważała za kosmitę - odnotował Festinger. - Pragnąc nadal z nią rozmawiać, a jednocześnie nie chcąc tracić nowych gości, Marian po prostu włączyła ich do telefonicznej konwersacji. Przez godzinę rozmawiała na przemian to z uczniami zgromadzonymi w jej domu, to z  kosmitą przy słuchawce. Ogarnięta była duchem apostolstwa tak dalece, że nie chciała przepuścić żadnej okazji?.

Podobnie postąpili holenderscy anabaptyści. Kiedy rok 1533 nie przyniósł końca świata, rozwinęli niesłychanie intensywną kampanię misyjną. A jeden z misjonarzy, Jakob van Kampen, tylko jednego dnia ochrzcił stu nowych wyznawców. Anabaptyści, angażując w krzewienie wiary wszystkie swoje siły, nie tylko przezwyciężyli nieprzychylną atmosferę wokół siebie, ale mocą tradycji wykreowali społeczny dowód słuszności, dzięki czemu zjednali do swych przekonań  dwie trzecie holenderskich miast. Gdy sytuacja jest niejasna i dwuznaczna, gdy króluje niepewność, gdy sami nie jesteśmy pewni swego, wówczas zasada społecznego dowodu uznaje za zasadne działania osób posiadających własny system przekonań.

 To samonapędzające się koło ochrzczono mianem niewiedzy wielu. Doskonale zapoznają się z tym zagadnieniem katoliccy duchowni podczas teologicznych studiów. Po uzupełnieniu całości wiedzą o odmiennych stanach świadomości, potrafią niejako w sposób naturalny wykorzystać w dyskusji bodźce podprogowe.

Jednak największą operatywnością w takich kombinacjach poszczycić się może ugrupowanie Hare Kriszna, które dorobiło się w latach siedemdziesiątych niebywałego majątku, wykorzystując do oporu regułę wzajemności.

 Reguła wzajemności, zobowiązanie do zadośćuczynienia, nakazuje spełniać prośby, których w normalnych warunkach nie spełniamy. Społeczną konsekwencją gwarantuje ona dawcy odebranie w przyszłości przynajmniej części przekazanego daru. Reguła wzajemności, spleciona ze zobowiązaniem, staje się imperatywem zmuszającym do zadośćuczynienia. Proszeni o rewanż, dla uratowania komfortu psychicznego, gotowi jesteśmy zwykle odpłacić się hojniej, niżby wypadało. Taki honorowy łańcuszek zobowiązań stanowi typowo ludzki mechanizm adaptacyjny.

Skuteczność zastosowania tego prawa w praktyce przeszła najśmielsze oczekiwania przywódców Hare Kriszna, zwłaszcza że przy zbieraniu funduszy pomijano wymagający wysiłku obowiązek wzbudzania sympatii w ofiarodawcach. Zaś jego błyskotliwość i prostota posłużyły jako materiał do powstania kilku cennych prac naukowych.

?Rozwiązanie wymyślone przez przywódców sekty okazało się niezwykle błyskotliwe w swej prostocie i skuteczności - pisał Robert Cialdini w swojej znaczącej pozycji ,,Wywieranie wpływu na ludzi?.- Zwrócili się mianowicie w stronę takiej taktyki zbierania funduszy, której skuteczność nie zależała od sympatii wzbudzanej w ofiarodawcach przez zbierających datki. Zależała natomiast od poczucia obligacji, jakie zbierający datki w nich wzbudzali poprzez umiejętne manipulowanie regułą wzajemności. Zastosowana taktyka polegała na tym, że zanim jakiś członek sekty zwrócił się do przechodnia o datek, inny członek sekty ?bezinteresownie? go obdarowywał - zwykle książką ?Bhagvad Gita?, miesięcznikiem stowarzyszenia wyznawców Kriszny, czy wreszcie, w najbardziej ekonomicznej wersji - kwiatem. Bogu ducha winien przechodzień, któremu znienacka przypięto do ubrania czy wciśnięto do ręki kwiat, w żadnym przypadku nie mógł go oddać z powrotem. ?Nie, nie. Proszę go zatrzymać - to nasz prezent dla pana? - kategorycznie stwierdzał członek sekty. Dopiero wtedy, kiedy sprawa przyjęcia ?prezentu? była już załatwiona, a przechodzień na dobre siedział w pułapce poczucia zobowiązania, następowała prośba o datek na rzecz sekty. Ta taktyka ?z dobroczyńcy-żebrak?, stosowana w szczególności na lotniskach, okazała się prawdziwym hitem Stowarzyszenia Hare Kriszna, przynosząc mu ogromne sumy pieniędzy, wydawane następnie na zakup i budowę świątyń, domów i całych przedsiębiorstw należących dziś do 321 ośrodków sekty w Stanach i poza ich granicami?.

Ponieważ wielu darczyńców wykształciło w sobie odruch obrony przed regułą wzajemności, przyspieszając jej upadek, nie dziwi poszukiwanie przez sektę nowych rynków działalności. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się ostatnio rejony państw postkomunistycznych. Proponuję więc nie dać się wpuścić w maliny - lepiej złamać regułę, nim klamka zapadnie, niż czuć się potem oszukanym. Mówię to także do odwiedzających Jasną Górę.

Tło historyczne, kanon wiary, brak zdrowego rozsądku, a przede wszystkim brak wiary we własne siły przyspieszają dokonującą się na naszych oczach przemianę kulturowo-religijną. Należy więc zwracać coraz większą uwagę nie na tradycję wyznaniową, ale na prawdę, której nie mają.

Podobna sytuacja dotyczyła także naszego przodka, który w rzeźbie i rysunku zaklinał wizerunek tego, co było dla niego ideałem. Z czasem jednak ideał ten stał się tylko bałwochwalczym sławieniem samego bożka. Zapomniano, iż to ledwie symbol dokonującej się w człowieku przemiany, iż miano aktywizować czynem wyrażony osobowo ideał, a nie czcić jego martwe przedstawienie.

Odejście Jezusa oznaczało odcięcie się od idealizowania boskiej siły w obrazie bożka, oznaczało stworzenie drogi Wewnętrznemu Pocieszycielowi i dawało szansę poznania własnych mocy. Jezus dał do zrozumienia, iż jedynie ciało duchowe jest rzeczywiste. Ta odsłona miała przymusić człowieka do poszukiwania własnej tożsamości. A że obracała na nice zastane wzory zachowań religijnych i społecznych, to już inna kwestia. Syn Człowieczy był jedyny, niepowtarzalny, a jego nauka miała charakter totalny, nie lekceważyła żadnego aspektu ludzkiej egzystencji, co jest cechą wyróżniającą prawdziwych proroków.

Wszystkie religie powinny dążyć do utworzenia jednego uniwersalnego wyznania, do zatarcia istniejących między nimi różnic. Nadchodzi czas Jedynego Kościoła, nie gmachu, nie instytucji, ale Odrodzonego Człowieka. Nie wszyscy tego oczekują, bo nie każdy ma w tym swój interes. Każda ucieleśniona dusza musi nauczyć się wyrażać sobą pełnię egzystencji, tego co w niej najlepsze. Musi przeżyć życie jak najbardziej twórczo i świadomie. ?Jak Ojciec zawiera w sobie życie, tak i Synowi dał, by je w sobie posiadał?.

 Kiedy Jezus przebywał na wierzchołku góry, uświadomił sobie, że Mądrość Chrystusowa to nic innego, jak wzniosłe postanowienie rozwijania w sobie pełni władz duchowych. Że doskonałe oblicze Chrystusa w człowieku rodzi się zawsze w mądrości, gdyż to w niej bierze swój początek Wielka Miłość i wielki Akt Poznania. Wystarczy to sobie uświadomić i szczerze zapragnąć. Tak pojęta święta inicjacja to rozumne zaistnienie - to uświadomienie sobie tego, co w rzeczywistości przedstawia dla nas życie. Wówczas każdy otrzyma dar odkrycia w sobie Jam Jest i pozna znajdujące się w nim moce duchowe i istotę rzeczy, z której wszystko bierze swój początek. Tu, a nie gdzie indziej, wznosi się monument świątyni promieniującej wiarą i mocą: raj na ziemi. ?Szukajcie naprzód Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a reszta będzie wam dodana?. W ten sposób dusza staje się godna zjednoczenia z Ojcem, który jest w nas, a nie w kapliczce na rozdrożach. Kapliczka ma nam tylko o tym przypominać. Kiedy istota rozumienia wraca z poniewierki do Ziemi Obiecanej, kraina grzesznego mroku zostaje raz na zawsze opuszczona. To, co stare, zostaje odrzucone, by trzymać się nowego. Należy oczyścić się z obrazów i rzeczy niepożądanych, a urzeczywistnić sobą i w sobie nową prawdę - ześrodkować myśli na własnej doskonałości i tę doskonałość, ufając sobie, rozwijać.

Nadszedł czas zapowiadanych wielkich przemian duchowych nie tylko wybranych jednostek, ale całego świata. Zapomnienie ogarnia Świętą Inkwizycję, wyprawy krzyżowe, deprawację księży i chorą wersję ateizmu. Zradza się w chłonnym umyśle obraz doskonale rozwiniętej nauki, gdzie Budda wymienia uścisk dłoni z Jungiem, gdzie doktryny religijne idą w parze z psychotroniką, a ekonomia z naukami społecznymi i dobrobytem świata. Powstaje nowa rzeczywistość wniwecz obracająca kłamstwa wieków, czerpiąca ze wszystkich nauk prawdy stałe i uniwersalne. Tylko w takim obrazie przyszłości odnajdziemy zacisze do nauki i rozwijania tkwiących w nas boskich talentów. W mądrości poznania przychodzi zrozumienie i wiedza. Potem budowanie i miłość.

Prawdziwa religia to prawdziwa wolność, prawdziwy hołd złożony samemu życiu, wysłowienie wielkiej twórczej przyczyny. To człowiek, nie Bóg, obwarował ją pismami świętymi i podzielił na niezliczone systemy wierzeń. Pisma święte wynikły z religii, a nie odwrotnie. To one są produktem religii, a nie jej przyczyną. Historia religii to suma doświadczeń jej członków, zaś Ewangelia wynika ze wszystkich religii. Lecz ich nie tworzy. Zaś wiara jest i była początkiem i końcem całego ludzkiego przemienienia. Cała reszta to chorobliwa narośl, którą powinno się odrzucić.

Jezus, zgłębiając osiągnięcia swoich poprzedników, pojmował je, ale nie kopiował. Odnalazł korzenie sięgające jedynego źródła - drogi od zewnętrznego do wewnętrznego. Pojął, że po odrzuceniu istniejących form rytualnych, religia ma tylko jedno pochodzenie: Boga wewnątrz, którego w zamiłowaniu nazwał swoim Ojcem. Nauczył się zwracać bezpośrednio do serca tego kochającego Ojca, do siły sprawczej wypełniającej każdego człowieka. Zostawił nużące studiowanie dogmatów, rytuałów, wierzeń, formuł i wtajemniczeń, które uwiło kapłaństwo dla utrzymania ludu w niewiedzy i posłuszeństwie. Prowadzenie czystego w myślach, słowie i czynie życia utorowało mu drogę do świątyni serca, gdzie odnalazł Chrystusa. STAŁO SIĘ OBJAWIONE. I prosty lud, o który Jezus walczył, chętnie go słuchał. Słuchał prawdy, a nie opowieści o cudach.

W stosunku do swoich poprzedników uczynił Jezus krok naprzód: podniósł w sobie świadomość Chrystusa do stopnia uduchowienia. Wyznawcy ofiarowali mu tron, lecz nie wyraził na to zgody. ?Królestwo moje nie materialne, lecz w duchu?. Chrystus nie potrzebuje bogactw tego świata, bo sam jest największym bogactwem, bogactwem prawdy i wiekuistego istnienia. Jezus odciął się od czczenia złotego bożka. Ogłosił zrozumienie swojej boskości i boskości każdego przebywającego w Bogu stworzenia. Ze wzrokiem skierowanym na ten ideał napełnił nim całe ciało i odszedł w całkowitość Chrystusa.

Kiedy posuwamy się ciemnymi korytarzami czasu, dzielącego prawdę na różne kawałki, przedstawiające sobą obraz niepełny, bądź ciemny i zabobonny, pojmujemy, iż to człowiek, nie Bóg, wprowadził do życia wir grzechu i dysharmonii. Jezus wskazał drogę odmiany tego stanu przez powrót do Ojca, którego boska moc wszystkiemu złu sprostać potrafi.

Niewiedza jest tym, co sprowadza grzech i chorobę, jest ona brakiem czci dla Boskiego Planu Jedności. Choroba nie jest karą za grzechy, jak to chce widzieć Kościół, ale jest rezultatem ludzkiego niepojmowania wolnego wyboru. Kiedy wszystko staje się jasne, grzech znika w akcie przebaczenia i choroba znika, czyniąc człowieka wolnym i świadomym. ?Bądźcie doskonali, jako Ojciec wasz niebieski doskonałym jest? - nauczał Jezus, a trzeba wiedzieć, że wymagał od uczniów tylko tego, co człowiek może osiągnąć. Przebaczenie i miłość akcentował w atrybucie Chrystusa. Kiedy Piotr powiedział, że przebaczył siedem razy, Jezus oznajmił mu, iż on przebaczyłby siedemdziesiąt siedem razy i nie przestałby przebaczać, dopóki postępowanie takie nie stałoby się powszechne. Mądrość przebaczenia oznacza Chrystusowe przebaczenie samemu sobie. Ta prawda to światło wyprowadzające nas z mroku duchowego zacofania. Tę prawdę przeobraził Kościół w grzech, w kazamaty po stokroć potężniejsze od żelaznych krat. Kazał uwierzyć w siłę grzechu i widzieć jego działanie, dopóty nie zetleje w akcie kościelnego odpuszczenia. A ponieważ człowiek, nieświadom prawd Jezusowych, rzadko dawał zadośćuczynienie wyrządzonym krzywdom w życiu doczesnym, nie chcąc być narażonym na konsekwencje tych czynów po śmierci i w następnym wcieleniu, szedł na ugodę z Kościołem i stawał się z własnej woli propagatorem bajki o odpuszczeniu niecności w akcie spowiedzi. Było to znacznie wygodniejsze od pracy nad sobą. I jakie dawało możliwości...

Kościół wiedział, co robi, i nie wolno nam o tym zapominać. Wielowiekowe praktyki zdążyły odcisnąć się na naszej psychice i trzeba wyjątkowo trzeźwego spojrzenia, by oddzielić kłamstwo od prawdy. Ale można o tym czasem zapomnieć, można skupić uwagę nie na idolu, ale na mocy przezeń wyrażonej. Dlatego ciągnie nas do świątyń, do miejsc duchowego przeobrażenia. I choć sam rytuał może nam się wydawać mocno naciągany, to jednak w murach świątyni wielu z nas doświadcza obecności ducha unoszącego się w Chrystusowej świadomości.

Odrzucając zło instytucji, szukajmy w modlących się boskiego braterstwa z nimi, z ich cudownym pragnieniem pokuty, odczuwajmy cudowny smak aktu skruchy i wyrzeczonej obietnicy poprawy. I choć kościelna interpretacja anulowania grzechów jedynie przez akt skruchy i krzyż uczyniony ręką kapłana niewiele ma wspólnego z rzeczywistością i na nic zdadzą się tak nielogiczne kalkulacje, to jednak już sama obecność w takich miejscach mocy pozwala na bezpośredni kontakt z bezgranicznym oceanem duchowego wsparcia, jaki zasila świątynię serca każdego sprawiedliwego, który kiedykolwiek tutaj zawitał. To ma swój urok i wymowę, i choć może wydać się zabawne w dobrym tego słowa znaczeniu to zawsze, ale to zawsze jest do głębi wzruszające. Ale w tym wszystkim nie zapominajmy o najważniejszym, że Świątynia Serca ma pierwszeństwo przez Świątynią z Cegły, a nie odwrotnie.

Zastanawiająca jest analogia do świątyni opisanej przez B.T. Spaldinga w ?Życiu i nauce mistrzów Dalekiego Wschodu?. Wzniesiona z białego kamienia budowla nigdy nie wymaga remontów ani konserwacji. Każdy odpadnięty kawałek muru zostaje samoistnie zastąpiony przez inny. Zdumionym członkom ekspedycji, do której należał sam autor, mistrz Emil powiedział:

,,Świątynia została nazwana ? Świątynią Milczenia?, czyli miejscem Mocy, gdyż Milczenie - to Moc. Kiedy osiągnięte bywa w umyśle miejsce milczenia, wówczas osiągamy miejsce Mocy, gdzie wszystko jest Jednością-Bogiem. ?Zamilknijcie i poznajcie Moją Boską Moc?. Rozproszona moc - to szum, milczenie zaś jest mocą ześrodkowaną. Jeżeli drogą koncentracji skupimy wszystkie nasze siły w jednym punkcie, wówczas w milczeniu obcujemy z Bogiem - jesteśmy Jedno z Nim, Jego Wszechmocą. Na tym polega Boskie Dziedzictwo człowieka. ?Ja i Ojciec - Jedno Jesteśmy?.

Istnieje tylko jeden sposób stania się jednością z Mocą Boga - to świadome obcowanie z Bogiem. Nie może to być uczynione zewnętrznie, gdyż Bóg przejawia się tylko w głębi nas. Pan przebywa w Swej Świątyni. Niechaj cała Ziemia zachowa milczenie przed jego obliczem. Tylko wówczas, kiedy zwracamy się od zewnątrz do milczenia w głębi nas, możemy mieć nadzieję świadomego zjednoczenia z Bogiem - urzeczywistnienia faktu, kiedy Moc Jego jest dla nas w każdej chwili dostępna. Wtedy poznajemy, że jesteśmy Jedno z Jego Mocą.

(...) Bóg nie słyszy naszego głośnego i daremnego powtarzania w koło tych samych słów, lub wielomówności. Musimy poszukiwać Boga za pośrednictwem Chrystusa w nas, drogą niewidzialnego, milczącego obcowania z Nim w głębi siebie. Kiedy Ojciec chwalony jest w Duchu i Prawdzie, słyszy On wówczas szczere powołanie otwartej przed Nim duszy. Ten, kto obcuje z Bogiem w duchowej skrytości, odczuje spływającą przez niego Moc, jak spełnienie każdego swego pragnienia, albowiem kto poszukuje Ojca w głębi swej duszy i przebywa tam - Ojciec wynagradza go jawnie.

     Jezus często ujawniał swoje obcowanie z Ojcem. Nieustannie pozostawał w świadomej łączności z Bogiem w głębi swej duszy. Rozmawiał z nim, jak gdyby Bóg obecny był przy Nim osobowo. I to obcowanie w swej utajonej głębi czyniło Go pełnym Mocy. Jezus potwierdzał, że Bóg nie przemawia za pośrednictwem ognia, trzęsień ziemi, huraganów i powodzi, lecz cichutkim szeptem w głębi naszej duszy.

(...) Kiedy człowiek osiągnie poznanie tej wielkiej niewiadomej, co przedstawia sam dla siebie - niech wejdzie wówczas w głąb swego duchowego wnętrza i zamknie za sobą drzwi. Znajdzie on tam swego najniebezpieczniejszego wroga - swoje małostkowe ?ja? - i nauczy się panować nad nim. Tam też odnajdzie swego najwierniejszego nauczyciela i nieomylnego doradcę - rzeczywistego siebie. Odnajdzie ołtarz, na którym Bóg płonie wiecznym ogniem i na nim jest źródłem wszelkiego dobra, wszechmocy i wszechwiedzy. Pozna Świątynię Milczenia, w której przebywa Bóg - Sanktuarium w głębi samego siebie. Odczuje, że każde jego pragnienie zawarte jest w umyśle Boga, a zatem jest pragnieniem Bożym. Pozna rzeczywisty związek Boga z człowiekiem - Ojca z synem - Ducha z ciałem. Stanie się dla niego oczywistym, że tylko w jego świadomości istniał dotychczas rozdział, podczas gdy w rzeczywistości stanowią te ?osoby?  Jedność?.

Wielu z nas odczuwa tę Jedyną Moc, uświadamia sobie ją na planie fizycznym i przez nią utożsamia z Bogiem. Pojmuje w tym procesie wzrastania świadomości własną boskość, boskość w jednostkowym wydaniu. Doszedłszy do takiej konkluzji, rzekł Jakub: ?Zaiste - Bóg przebywa także w tym miejscu, a jam o tym nie wiedział. Wszak to nic innego, tylko dom Boży, a oto są wrota do Niebios?. Odkrył, że wejście do nieba prowadzi przez świadomość duchowego wnętrza, przez ściosaną w sercu świątynię. Jak powiedział Emerson: ?Tylko ograniczone cierpi?.

 W chwili gdy zaakceptujemy Boga, poznamy samych siebie. Ciało to narzędzie do wyrażania boskości i Jezus to stale podkreślał. Jedno i drugie zostało przejawione, a Boska jaźń człowieka jest jego jedynym zbawieniem.

To Kościół, nie Jezus, narzucił nam wizerunek ukrzyżowanego Syna Bożego, przeobrażając krzyż w symbol ludzkiego grzechu i cierpienia, a włócznię centuriona Gaiusa Cassusa, która utkwiła w boku Jezusa - w symbol panowania nad światem. Właśnie dlatego żądny nieograniczonej władzy Hitler przez wiele lat dążył do jej pozyskania. To Kościół, nie Jezus, doprowadził grzech magią rytuału do wzniosłego uwielbienia. Przynajmniej taki obraz świata ewangelicznego narzucili wiernym służebnicy Kościoła o totalitarnym zacięciu. To Kościół ugiął wiernych pod natłokiem obowiązków, to Kościół (zwłaszcza w osobie Jana XXII) stworzył wiernym okoliczności sprzyjające popełnianiu przestępstw a wraz z nimi płatne możliwości rozgrzeszenia, rozgrzeszenia z każdej zbrodni, z każdego przypadku łamania dziesięciu przykazań. By to osiągnąć, Kościół nie wahał się skąpać Europy w krwi wiernych.

Mówiąc: Kościół Katolicki, dziwnym zrządzeniem losu mamy na myśli zawsze niedosięgły ideał i zbrodnie, i kary.

?Chrześcijaństwo jest religią gloryfikującą jeden konkretny historyczny fakt stracenia, stracenie Jezusa, gdyż Kościół dostrzega w tym wydarzeniu zbawienie przez krew - zauważa UTA Ranke-Heinemann. - Tym samym kara śmierci jest dla chrześcijan warunkiem zbawienia. Kara śmierci zostaje przez to - jeśli można się tak wyrazić - uświęcona jako środek do osiągnięcia zbawienia. Bóg okazuje się tu najwyższym rzecznikiem kary śmierci, gdyż skazał swego Syna i pragnął Jego ukrzyżowania, to znaczy zbawienia ludzi. Ponieważ instytucja ferowania wyroków śmierci musiała istnieć już przed Jezusem, aby odpowiednio wcześniej umożliwić dokonanie się zbawczej śmierci - zatem wszyscy ludzie straceni przed Jezusem stają się niejako warunkiem, poprzednikami i tymi, którzy utorowali drogę tej zbawczej śmierci. Podobnie wszyscy, którzy zostali straceni po Jezusie są ofiarami tej ?koncepcji-zbawienia-przez-krzyż? (Kreuz-Erloesungs-Idee), ponieważ instytucja kary śmierci, która w odniesieniu do Jezusa była wolą Boga, w przypadku innych ludzi też nie może być z tą wolą sprzeczna. Tak na tę kwestie patrząc, można stwierdzić, że wszyscy straceni są w pewnym sensie męczennikami, zmarli oni i umierają dla dobrej, najlepszej idei - zbawienia świata (...)?

Bóg nie obstawał przy straceniu swego Syna - to koncepcja chrześcijańska. Ofiara z człowieka nie musiała i nie była nigdy złożona. Chrystus żyje nadal. Odmiennego zdania jest Kościół, który słowami arcybiskupa Antoninusa z Florencji suponuje:

?Gdyby nikt nie był gotów tego uczynić, Maria sama przybiłaby Syna do krzyża, sama dokonałaby ukrzyżowania, dzięki czemu świat zostałby zbawiony. Nie wolno nawet przypuszczać, że byłaby pod względem doskonałości i posłuszeństwa Bogu gorsza od Abrahama, który swego własnego syna przyniósł Bogu w ofierze?.

Papież Benedykt XIV ganił wręcz wszystkich za przedstawianie Marii pogrążonej pod krzyżem w boleści. Pius X w pełni podzielał to stanowisko: ?Nie stała w tej strasznej chwili przepełniona bólem, lecz stała radosna? pod krzyżem swego Syna. Także Jan Paweł II, jakżeby inaczej, hołduje chorobliwej wizji, sadząc, że Maria ?w matczynym duchu złożenia ofiary, którą urodziła, przytaknęła z miłością?. Psychoza... I jakże odkrywcza myśl: matka, zabijając własne dziecko, nie tylko zapewnia mu zbawienie, ale i sama przez to staje się świętą...! Ta chorobliwa wizja sprawia, że okrutne i zobojętniałe chrześcijaństwo kpi sobie z cierpienia i śmierci pojedynczego człowieka. Oto maksyma chrześcijaństwa: Krzyż, znak Twojej ofiarnej śmierci, zdobi nasze ognisko domowe. To chorobliwe.  To nie Bóg żądał ukrzyżowania Syna swego, ale ludzie umęczyli człowieka, nie podejrzewając nawet, nie rozumiejąc istnienia ponadczasowego Chrystusa. Bóg nie jest żadnym katem. To język chrześcijan jest przepełniony krwią. Dlatego św. Katarzyna z Sieny miała wizje przepełnione krwią; łamaną hostię widziała zabarwioną na krwistoczerwono, a przyjmowaną przez nią komunię przepajał smak świeżej krwi. Okropność.

Rudolf Baltman, teolog ewangelicki, demitologizując Nowy Testament, wyjaśnia w książce Jezus:

?Jezus zresztą nie mówił o swojej śmierci i zmartwychwstaniu, i o ich znaczeniu dla osiągnięcia zbawienia. Wprawdzie w Ewangeliach włożono w jego usta nieliczne słowa o podobnej treści, ale ich źródłem jest wiara gminy i na ogół nie wywodzą się one nawet z gminy pierwotnej, ale z chrześcijaństwa ukształtowanego hellenistycznie. Tak rzecz się ma przede wszystkim z dwiema najistotniejszymi wypowiedziami, słowami dotyczącymi okupu i słowami wypowiedzianymi w trakcie ostatniej wieczerzy: ?Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie za okup wielu? (Mk 10, 45). ?A gdy jedli, wziął chleb i odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im mówiąc: ?Bierzcie, to jest ciało Moje?. Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie dał im, i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich: ?To jest Moja krew Przymierza, która za wielu będzie wylana? (Mk 14, 22-24)?.

Ani w dosłownym, ani w przenośnym sensie Jezus nie dawał swego ciała do jedzenia, ani swojej krwi do wypicia. Ani Bóg nie pragnął Jego śmierci, ani Jezus sam siebie nie ofiarował. Nie było tu kata ani ofiary. Obowiązku, ani wypowiedzenia posłuszeństwa Bogu. Obrządek eucharystii powinni chrześcijanie czcić jako posiłek upamiętniający Jezusa.

Niedorzeczną jest wizja Boga żądnego ludzkiej ofiary. Gdyby współczesny Abraham zechciał zadośćuczynić Bogu i zabić własnego syna, to w najlepszym wypadku trafiłby na oddział zamknięty. Niedorzecznością jest również gniew, jaki wywołali w nim Adam i Ewa, przez co Pan skazał ich potomstwo na wieczne cierpienie. Potem zaś, gdy potomkowie Adama i Ewy zabili Mu Syna, tak się ucieszył, że wszystko im przebaczył. Tymczasem w Katechizmie Katolickim niemieckich biskupów z 1948 stoi tłustym drukiem: ?Jezus... przede wszystkim dzięki swojemu cierpieniu i śmierci w najwyższym stopniu zadośćuczynił niebieskiemu Ojcu?. Ręce opadają.

Jezusa zabito (obojętne czy społecznie czy fizycznie), ale nie z chęci przypodobania się okrutnemu Bogu. Jezusa uśmiercili ludzie. I to nie Jego śmierć mamy naśladować, ale Jego nauki. Bo życie nie jest bezwartościowe, jak wmawia nam chrześcijaństwo, ale jest najdoskonalszym przejawem aktywności Ducha w walce o własny wzrost. I tylko od nas zależy, jak szybko skrzepniemy w tej doskonałości-Chrystusie.

Bóg stworzył człowieka na obraz swój i podobieństwo swoje - to prawda. Prawdą również jest, że człowiek stworzył wizerunek Boga na obraz swój i podobieństwo swoje, jako istotę zazdrosną i krwawą. Lecz wtedy oba obrazy i podobieństwa będą sobie obce i przeciwstawne. Należy odrzucić takie porównanie. Należy przestać myśleć o Abrahamie i Jetcie (ten z kolei złożył córkę w ofierze) jako o rycerzach wiary, a zacząć ich traktować, jako dzieciobójców, co najmniej jako osoby chore psychicznie.

Celnie ujął tę myśl filozof Ernst Bloch: ?Ostateczne wreszcie źródło nauki o śmierci ofiarnej ma nie tylko szczególnie krwawy charakter, ale jest nad wyraz archaiczne: ma swoje korzenie w najstarszym, dawno już zaniechanym zwyczaju ofiarowywania ludzi... Pozbawiona łaski sprawiedliwość wyliczała przewinienia, za które żądano teraz zapłaty, a Chrystus nauki o odkupicielskiej śmierci ? za co zapłacił własną niewinną krwią, wznosząc jeszcze dodatkowy wkład do skarbca łaski administracji kościelnej...?

Taka postawa określa postęp, jaki chrześcijaństwo uczyniło w stosunku do Judaizmu, wyższość idei nowotestamentowych nad starotestamentowymi. A przecież w Starym Testamencie Bóg tylko wypróbowuje wiarę Abrahama, zadawalając się ostatecznie ofiarą z baranka. W Nowym Testamencie uśmierca już własnego Syna.

Co zastanawiające, z ust samego Jezusa nie słyszymy żadnych krwawych opowieści. Wszystkie nieludzkie przekazy pochodzą z wypowiedzi osób postronnych. A przecież w myśl zasady tworzenia świętego przekazu powinno być raczej odwrotnie. Czyżby dlatego przetrwały ledwie wzmianki o przemyśleniach Mesjasza i ani jedno Jego Prawdziwe Słowo? A te ocalałe strzępy przemyśleń i tak są traktowane przez Watykan z milczącą dezaprobatą. Ich miejsce zajęły pisma święte, służące dobru stolicy apostolskiej, a nie wiernym. Tak jakby wierny był służebnikiem Watykanu, a nie odwrotnie!

W kontekście takich rozważań z pewnością wielkim wydarzeniem było odnalezienie oryginalnej, nie przerobionej Ewangelii, zwanej też Praewangelią, jaką w jednym z buddyjskich klasztorów w Tybecie ukrył członek społeczności esseńskiej. Po raz pierwszy przetłumaczona z oryginału aramejskiego na język angielski około roku 1881 natychmiast wstrząsnęła Watykanem. Odkrywając sens istotnych wydarzeń z życia Jezusa, odrzuconych przez chrześcijaństwo za swą kontrowersyjność, natychmiast stała się przedmiotem zajadłej krytyki. Podważenie lub potwierdzenie jej autentyczności stało się między innymi przyczyną wyprawienia ekspedycji, jaką w 1894 roku zorganizowało bez rozgłosu dziesięciu amerykańskich uczonych, pokonując w trzech turach obszary Indii, Tybetu, Chin i Mongolii. Dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu poznali wielkie tajemnice ludzkości oraz zetknęli się osobiście z prawdziwymi Mistrzami, którzy działając na planie astralnym, przygotowują ludzkość do wkroczenia w nadchodząca Erę Wodnika. Jeden z nich, ucieleśnienie idei chrześcijaństwa, Jezus Chrystus, nie tylko potwierdził autentyczność Praewangelii, ale wyjaśnił i pogłębił w obecności uczonych rzeczywisty sens swojej nauki:

 

?Kiedy powiedziałem: ?Jam jest droga, prawda i żywot? - nie miałem zamiaru wpajać ludzkości myśli, że tylko Ja byłem jedynym światłem. Ci, którzy są świadomi Ducha Bożego - są Synami Bożymi. Kiedy powiedziałem : ?Jam jest rzeczywiście jednorodzonym Synem Boga, któremu Ojciec w łaskawości Swej dobro czyni? - zamierzałem tym dać pojąć całej ludzkości, że jeden z dzieci Bożych poznał, zrozumiał i ogłosił swoją boskość; zobaczył, że był, poruszał się i przebywał w Bogu, tym Wielkim Ojcu - Macierzystej Zasadzie wszystkich rzeczy. Stwierdziwszy to, obwieścił wówczas siebie Chrystusem - jednorodzonym Synem Bożym - i wierny sercem nieustępliwie wiódł życie takie, jakie głosił. Ze wzrokiem skierowanym na ideał napełnił on nim całe ciało i nadszedł upatrzony koniec.

Przyczyną, dla której wielu Mnie zobaczyło, było włożenie ciała mego do trumny i czynienie go niedostępnym. Poza tym - otoczono Mnie cudami i mistyką i umieszczono z dala od prostych ludzi, których głęboko kocham. Kocham ich tą prawdziwą, niewypowiedzianą miłością. Tak więc nie Ja odszedłem od nich, lecz oni ode Mnie.

Nastawiali oni zasłon, ścian i przegród, pośredników i obrazy, zarówno Moich, jak i tych, którzy są mi bliscy i drodzy. Otoczyli nas spokojem i tajemnicą do takiego stopnia, że zobaczyliśmy siebie tak daleko odepchniętych od bliskich nam, iż ci nie wiedzą, jaką drogą zbliżyć się do nas. Proszą oni i zanoszą modły do Matki Mojej oraz tych, którzy otaczali mnie podczas Mego życia pośród ludzi, i w taki sposób zachowują nas wszystkich w swym śmiertelnym umyśle.

(...) Tak długo ukrywaliście nas w tajemnicy, że nie jest w ogóle dziwne, iż zapanowały zwątpienie i niewiara. Im więcej nastawiacie obrazów i bożków, otaczając nas śmiercią i czyniąc niedostępnymi dla wszystkich, prócz nas samych - tym głębiej będzie padał cień i zwątpienie, a brednia będzie się zwiększać coraz bardziej i stawać coraz trudniejszą do przezwyciężenia.

(...) Bardzo wielu widzi tylko tę część mego życia, która skończyła się ukrzyżowaniem, zapominając o nieporównanie dłuższym okresie, mianowicie tym, w którym teraz żyję; zapominając, że człowiek żyje nawet po tym, co wydaje się być gwałtowną śmiercią. Życie nie może ulec zniszczeniu. Ono trwa nieskończenie, a prawidłowo przeżyte - nie zwyradnia się i nie przemija. Nawet ciało może być uczynione nieśmiertelnym do tego stopnia, że nigdy nie ulegnie zmianie.

(...) Bóg nie jest wielką istotą na zewnątrz, którą musicie wprowadzić do wnętrza, a potem pokazać światu. Bóg jest potęgą, która jest źródłem i mocą waszej własnej czynności myślowej. Prawda, że moc jest w was i wszędzie dokoła, lecz jest ona nieczynna, dopóki o niej nie myślicie i nie wiecie o jej istnieniu; gdy wiecie, płynie ona z was w nieograniczonej mierze.

(...) Przez stałą kontemplację, uwielbienie, błogosławieństwo i dziękczynienie tej mocy wzmagacie jej napływ, a gdy to czynicie, staje się ona potężna i dla was dostępniejsza. A więc powiadam wam: Módlcie się nieustannie. Wasze życie powszednie jest codzienną modlitwą.

Najpierw poprzez wiedzę, iż moc ta istnieje, potem przez stosowanie jej z absolutną ufnością wkrótce w pełni ją sobie uświadamiacie.

(...) A więc pójdźcie ze Mną tak, jak Ja idę za Chrystusem, prawdziwym Synem jednorodzonym z Ojca; a ponieważ Ja uzewnętrzniam i ukazuję Boga, uzewnętrzniam Boga wewnętrznego. Więc niech będzie powiedziane, że wszyscy są Bogiem! Największym kazaniem, jakie kiedykolwiek było wygłoszone, jest Oglądanie Boga. Oznacza to oglądanie Boga w całej Jego chwale, właśnie wewnątrz przez was, jak również przez wszystkich innych. Gdy oglądacie Boga i nic prócz Boga, kochacie i wielbicie Go i tylko Jego - wy naprawdę Boga oglądacie, jesteście prawem, prawodawcą i tym, który zwalnia od prawa.

Gdy się modlicie, wejdźcie do skrytej komory własnej duszy: tam módlcie się do waszego Ojca wewnątrz, a Ojciec was, który słyszy, wynagrodzi was jawnie. Módlcie się i czyńcie dzięki, abyście mogli dawać więcej Boga światu całemu?.

 

W żadnej z wypowiedzi Jezusa, które spisał Spalding, a było ich wiele, nie pojawia się choćby słowo o konieczności odwiedzania Świątyni z Cegły. Kościół jest w naukach Jezusa miejscem, do którego powinniśmy udawać się wówczas, gdy brakuje nam domowego zacisza do rozmowy z Mocą w nas tkwiącą. Takie samo podejście charakteryzuje poglądy innego Mistrza, Emila:

 

?Żywimy przekonanie i mamy nadzieję, że wraz z nami zrozumiecie, iż ten Wielki Mistrz przyszedł do was po to, byśmy mogli mieć pełniejsze zrozumienie życia tu, na Ziemi, że wszystkie śmiertelne ograniczenia zostały stworzone przez człowieka i nie mogą być inaczej tłumaczone. Wierzymy niezłomnie, że ten największy z nauczycieli przyszedł po to, by pełniej dowieść nam, iż Chrystus przebywający w Nim, przez Którego czynił owe wszechpotężne dzieła - jest tym samym Chrystusem, który przebywa w nas - we mnie i w całej ludzkości, że stosując Jego Nauki możemy również czynić to, co czynił On, i większe jeszcze dzieła.  Wierzymy, że Chrystus przyszedł po to, by pokazać nam, że jedynie Bóg jest Wielką Przyczyną wszystkich rzeczy - że jest On Wszystkością?.

 

Czyż nie jest to pochwała wolności?

Zapewne niektórzy pamiętają ten fragment życia Nazareńczyka, kiedy proszony o skomentowanie wybranego przez siebie fragmentu Biblii, odczytał urywek z Księgi Izajasza: ?Duch Pański nade mną, przeto namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę, posłał mnie, abym głosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie, abym uciśnionych wypuścił na wolność? - i opatrzył go komentarzem nie mającym nic wspólnego z odrodzeniem Dawidowego imperium: ?Dziś wypełniło się Pismo w uszach waszych?, co oznaczało obowiązek podjęcia decyzji, czy godzimy się być niewolnikiem, czy też pragniemy stać się wolnym człowiekiem. Dlatego historię ludzkości podzielono na dwie epoki: przed i po narodzeniu Zbawiciela. Wolność i jeszcze raz wolność. Odebranie jej pozwoliło instytucjom kościelnym całego świata na pozbawienie nas boskości, na zapomnienie o prawdzie Chrystusowego serca. Ustanowiło monopol na wiarę, a za namiastkę tego, co zostało, kazało nam słono płacić. Resztę zaś skryto i o niej zapomniało.

Wspomnijmy tylko niektóre zaciemnione przez Kościół prawdy, odsłońmy drobną część historycznej mistyfikacji. Zacznijmy od wegetarianizmu i miłości do zwierząt, co jak wspomnieliśmy na początku - stanowiło żelazną regułę moralną pierwszych wieków chrześcijaństwa.

Prócz zakazu spożywania mięsa Jezus pochwala braterski stosunek do zwierząt. Troska o ich los obejmuje nie tylko wyraźny zakaz polowań i łowów, ale i obowiązek uwalniania zwierząt od cierpień czy dawania im odpoczynku po pracy u człowieka. Znęcanie się czy dręczenie zwierząt jest w oczach Jezusa równoznaczne z odbieraniem im życia i zasługuje na największą pogardę. Podkreślał, iż Stwórca tchnął w zwierzęta to samo życie, co w człowieka (wraz z cząstką swojej inteligencji).

Pobierając nauki w Indiach, Jezus przekonał się, iż zwierzęta posiadają duszę zbiorową, z której w kole inkarnacji wykształcają się z czasem dusze indywidualne. Dlatego wraz z pozostałymi Mistrzami traktował zwierzęta jak młodszych braci. Młodszych, ale równych sobie: godnych takiej samej miłości i wsparcia.

O ile ewolucja zwierząt przebiega na ogół prawidłowo, o tyle ludzka dusza indywidualna postępuje często niezgodnie z normami Tworzącej Zasady i czasami sprowadza na siebie upadek. Zachodzi tak zwany proces powtórnego zezwierzęcenia, czego przykładem jest yeti, człowiek śniegu. Zagadnienie to naświetlili Mistrzowie uczestnikom wspomnianej wyprawy amerykańskiej. Według ich oświadczenia, śnieżni ludzie są potomkami społeczności, która utraciła wszelki kontakt z cywilizacją. Odeszli od niej tak bardzo, że zapomnieli o swoim pochodzeniu. Tak długo żyli we wzajemnej nienawiści i strachu przed współbraćmi, iż  zatracili ludzkie cechy, staczając się do poziomu zwierząt. Nie będąc całkowicie zwierzętami, bo nie posiadają typowego dla zwierząt instynktu, nie wiedzą teraz, kto je kocha i jak na tę miłość zareagować. Odczuwając powinowactwo z rodzajem ludzkim, porywają czasami ludzi, by z nimi obcować, a nawet tworzą z pojmanymi stadła. I choć nadal są dziećmi bożymi, strach, jaki paraliżuje ich na widok Mistrzów, udaremnia wszelkie próby ulżenia ich cierpieniom. Ogarnięci nadnaturalnym lękiem, stoją skamieniali, aż Mistrzowie, zwani przez nich Ludźmi Słońca, opuszczą ich sadyby.

Kolejna sporna kwestia to niewątpliwie reinkarnacja, zwana ewolucją poprzez kolejne narodziny i śmierć. Jakże niewielu katolików wie, ze aż do roku 504 wędrówka dusz była zgodna z oficjalnym poglądem Kościoła. Dopiero po soborze w Nikozji uznano za znacznie wygodniejszą wersję o jednorazowym żywocie na ziemi, zakończonym, naturalnie, wieczystym szczęściem w raju, względnie niekończącym się cierpieniem w uścisku piekielnych żywiołów. Przy czym Kościół stanowić miał jedyną wyrocznię, wagę sprawiedliwości w ocenie ziemskiego żywota każdego człowieka, który w sprawie rozgrzeszenia, chciał tego czy nie, musiał udać się do kapłana, ziemskiego zastępcy Boga w sprawach absolucji. Od tego zależał nie tylko rodzaj pośmiertnej egzystencji, ale i szacunek bądź potępienie jeszcze za doczesności. Dlatego już sama myśl o naprawianiu grzechów w kolejnych żywotach była nie do przyjęcia ze względu na kościelny interes.

O reinkarnacji głośno w przekazach Esseńczyków, którzy jako jedyni zachowali prawdziwą mądrość starożytnych pism świętych, wyforowując się w trafności przepowiedni i wiarygodności głoszonego słowa przed kościół żydowski, który - jak to określił Pius XII - przechodził przez okres nazwany herezją w działaniu. Zresztą sam Jezus nie wprowadził niczego nowego do swoich kazań. Ożywił on tylko kluczowe fragmenty starych nauk, które niestety po jego odejściu umyślnie wypaczano bądź dyskredytowano, stosownie zresztą do politycznych wymagań Sanhedrynu.

Ponieważ Jezus był Esseńczykiem, wiedza ich była Jego wiedzą. Skoro jednak już za jego życia trwał narastający konflikt między Esseńczykami a ortodoksyjnym judaizmem, nie umieszczono żadnej wzmianki o Esseńczykach w Piśmie Świętym. Chociaż to oni jako jedyni prawidłowo przepowiedzieli nadejście Zbawiciela. Oni także pomagali przy jego narodzinach i wspierali go podczas ucieczki do Egiptu. Oni też byli pierwszymi nauczycielami proroka. Oni również pożegnali go ostatnią wieczerzą. Upatrywali w Jezusie boskość objawiającą się poprzez wysoko rozwiniętą duszę ludzką, zwaną Chrystusem, boskość, która musiała parokrotnie objawiać się na Ziemi, nim dostatecznie rozwinięta duchowo mogła udźwignąć ciężar ostatniego zadania - ukazania światu Chrystusowego Jam Jest. To głosili wszem i wobec znienawidzeni Esseńczycy, najniżsi z Żydów.

Nim Dekret Chalcedoński z 451 roku naszej ery podzielił Jezusa na dwie odrębne istoty: ludzką i boską, nazywając Chrystusa Posłańcem a Jezusa człowiekiem - przeszło sto lat wcześniej cesarz Konstantyn Wielki nawrócił się wraz z matką Heleną na wiarę chrześcijańską, co przyniosło sprawie Chrystusowej wątpliwe korzyści i co usunęło z kart Pisma Świętego pod naciskiem cesarzowej wszystkie wzmianki o reinkarnacji, mimo że kwestia wędrówki dusz była bezspornie udowodniona w trzydziestu Ewangeliach, jakie krzewiły ideę Ducha Chrystusowego jeszcze pod koniec pierwszego stulecia naszej ery. Konstantyn, kpiąc z Boga i ludzi, przyjął chrzest, gwarantując sobie tym samym odpuszczenie w sakramencie spowiedzi wszystkich zbrodni, jakich dopuścił się w swoim całym niecnym życiu. Aby zadośćuczynienie wyrządzonym krzywdom przestało obciążać karmę wielkiego cesarza, należało wymazać wiarę w reinkarnację mocą papieskich postanowień, słowem - zmienić sposób ludzkiego rozliczania się z życiem.

Wędrówkę dusz oficjalnie potępiono także wcześniej, na Soborze w Nicei w 325 roku naszej ery, co poprawiło nie tylko samopoczucie cesarza, ale i miało ważkie znaczenie polityczne. Przede wszystkim wzmacniało pozycję Kościoła, za co święta instytucja gotowa była zapłacić modyfikacją Pisma Świętego.  Trzeba pamiętać, iż w tamtym okresie Kościół bezpośrednio podlegał cesarzowi i jego wola czy zachcianki stanowiły główne tło działań duchowieństwa. Dlatego potępiono Orygenesa, którego nauki zobowiązywały do pozostawania przy oryginalnych wersjach Ewangelij oraz przy wszystkich świętych mogących swoimi poglądami zaszkodzić wyobrażeniom Konstantyna o pośmiertnym raju.

Tak pisał Plotyn (205-270 r.), potępiony na równi z Orygenesem, św. Klemensem z Aleksandrii, św. Jeremiaszem czy św. Grzegorzem:

?Dusza, choć ma początek w Bogu, zstąpiwszy z wysoka zespala się z mrocznym naczyniem ciała i mając naturę popotopowego boga, zniża się dalej powodowana własnym upodobaniem, chęcią władzy i przyciągana troskami niższego rodzaju...

Jednak nasze dusze mogą kolejno powstawać, zabierając ze sobą doświadczenie tego, co poznały i cierpiały w stanie upadku, ucząc się stąd, jakim błogosławieństwem jest przebywanie w świecie duchowym, i za pomocą porównania przeciwieństw uświadamiają sobie jaśniej doskonałość wyższego stanu.

Doświadczenie zła daje lepszą znajomość dobra (...) Nie cała dusza wstępuje w ciało. Jakaś należąca do niej część stale przebywa w świecie duchowym, który jest czymś odmiennym od świata zmysłowego. To co przebywa w świecie zmysłów, nie pozwala dostrzec tego, co widzi nadrzędna część duszy?.

 

?(...) absolutnie koniecznym jest - głosił św. Grzegorz (257-332 r.) - aby dusza została uzdrowiona i oczyszczona, a jeśli nie stanie się to za jej życia na ziemi, musi się dokonać w przyszłych wcieleniach?.

W ?De principiis? Orygenes powiada: ?Każda dusza przychodzi na świat umocniona przez zwycięstwa, lub osłabiona przez klęski swoich poprzednich wcieleń. Jej miejsce w świecie zdeterminowane jest przez poprzednie zasługi lub przewiny. Praca duszy na tym świecie determinuje miejsce, jakie zajmie w świecie przyszłym?.

Sobór w Nicei nadał nową interpretację Ewangelii, zadając kłam świadectwom czterech świętych Kościoła.

 ?Na Soborze w Nicei - pisał Wolter - żaden z Ojców Kościoła nie przytoczył ani jednego fragmentu z czterech Ewangelii, takich, jakimi znamy je obecnie.

Nie potrafili oni zacytować Ewangelii, ale nawet obstawali przy pewnych fragmentach, które obecnie znajdują się tylko w Ewangeliach apokryficznych, odrzuconych przez kanon.

Skoro wiele fałszywych Ewangelii na pierwszy rzut oka wydaje się być prawdziwymi, to te, które konstytuują fundamenty naszej wiary, również mogą być sfałszowane?.

W nowo odkrytej koptyjskiej Ewangelii św. Tomasza spotykamy następujące ostrzeżenie: ?Faryzeusze i skrybowie otrzymali klucze poznania i ukryli je. Nie weszli, ani nie pozwolili wejść tym, którzy tego chcieli?. Jezus strofuje bez ogródek: ?Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania, samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli?.

Wątpliwości dotyczące reinkarnacji dzieliły duchowieństwo przez następne stulecia. Po Dekrecie Chalcedońskim z 451 r.n.e., chroniącym jeszcze nauki Orygenesa, w tym podnoszoną ponownie kwestię wędrówki dusz, największe jednak zmiany w interpretacji Pisma zaszły za panowania cesarza Justyniana (483-565 r.), który za namową żony Teodory pozwolił, by w 543 roku lokalny sobór zdyskredytował i potępił reinkarnację, co stanowiło wybieg umożliwiający cesarzowej przebudowę Kościoła i wierzeń według własnych życzeń, formowanych konceptem osobistego doradcy małżonki: Eutychesa.

Ta wywodząca się z ludu prosta dziewka, nie stroniąca od orgii, pomówień i zbrodni ( przyczyniła się choćby do zgładzenia kilku papieży), matactwami i trucicielstwem nie tylko zmieniła poglądy Justyniana w kwestii zasad wiary, ale umieściła na tronie stolicy apostolskiej swojego kandydata, spełniając daną w młodości mstliwą obietnicę. A że ucierpiał na tym kanon wiary, nie miało to dla cesarzowej najmniejszego znaczenia. Skupiła w swoich rękach siły zdolne zlikwidować wszystkich przeciwników. Ostatecznym ukoronowaniem prowokacyjnej polityki stał się Piąty Sobór Ekumeniczny, który w 553 roku w Konstantynopolu nadał nową postać Pismu. I to mimo sprzeciwu protegowanego papieża, mimo samobójczej interwencji wielu zakonów, mimo kompromitacji i oszustw w czasie głosowania, do którego dopuszczono jedynie... stronników cesarza! Strach przed karzącą ręką cesarza schylił karki pozostałym prawowiernym. Katastrofalny rezultat tych zabiegów spowodował nie tylko rozłam w łonie Kościoła, czy zejście do podziemia wielu ugrupowań religijnych, jak uczynili to katarowie czy albigensi, ale przede wszystkim wyłączył z wiary chrześcijańskiej naukę o preegzystencji duszy.

Warto dodać, że potępienie Orygenesa nie nastąpiło za sprawą Kościoła, lecz władzy państwowej. Tak na dobrą sprawę to żaden papież nauk Orygenesa nie potępił. Choć to właśnie Kościół przetłumaczył w osobie Rufinusa (345-410) najważniejsze teksty Orygenesa, bacząc uważnie, by ich treść ściśle korespondowała z poczynaniami innych wielkich tłumaczy tamtych czasów, np. z twórczością Hieronimusa.

Kiedy w 1941 roku odnaleziono w północnym Egipcie w miejscowości Tora 28 papirusów zawierających oryginalny komentarz Orygenesa do sławnego ?Listu Rzymskiego?, okazało się, że z prawdziwego przesłania Orygenesa nie dotrwało do naszych czasów nic godnego uwagi. Czego Rufinus nie zmodyfikował, to po prostu wyciął...

Kwestię przeróbek Pisma i walki o profity kosztem wiernych Kościół dyskretnie przemilcza, ucząc rzeczy nieistotnych i przeciwnych naukom Jezusa.

U Jezusa wygląda to zupełnie inaczej, zgodnie zresztą z naukami Orygenesa:

?Błogosławieni, którzy poczynili wiele doświadczeń, przez cierpienie bowiem staną się doskonałymi. Będą oni jak aniołowie w niebie i nie będą nigdy umierać ani się na nowo rodzić. Śmierć i narodziny nie będą mieć nad nimi mocy?.

W rozmowie ze ślepcem: ?Nie znasz nawet zdarzeń ze swego poprzedniego życia i nie możesz przywołać na pamięć swego poczęcia i swoich narodzin?.

Udzielanie ostatnich wskazówek apostołom zakończył Jezus słowami: ?(...) wierzymy w oczyszczenie duszy przez wiele narodzin i doświadczeń, zmartwychwstanie umarłych, w życie wieczne wszystkich sprawiedliwych i spokój w Bogu na zawsze. Amen?.

Ponieważ synod z 543 roku obłożył naukę o ponownym wcieleniu klątwą, Kościół musiał siłą rzeczy podmurować nową naukę o jednorazowym życiu człowieka nowymi dogmatami. Stąd nie wzmiankowana nigdy przez Jezusa historia o grzechu pierworodnym, o stworzeniu duszy w chwili poczęcia, o grzechu śmiertelnym, o sądzie ostatecznym, czyśćcu i wiecznym potępieniu.

Dr Doreal, po spędzeniu dwóch lat w klasztorze, w jakim Jezus przebywał, i po zapoznaniu się z wielu oryginalnymi pismami Jezusa, usłyszał: ?Wiemy o naukach Jezusa więcej niż wy w świecie zachodnim, ponieważ On tu spędził pięć lat?. W swojej pracy ?Tajemne Nauki Jezusa? Doreal wyjaśnia, iż ?Hebrajczycy mieli jasne zrozumienie praw reinkarnacji. Starożytni Hebrajczycy wierzyli, że dopóki człowiek nie stał się jednym ze sprawiedliwych, czyli dopóki nie osiągnął w tym zjednoczenia z Boskością, powtarzał inkarnację. Uważali oni, że Abraham i inni stan ten osiągnęli?. Doreal przedstawił także na podstawie wiarygodnych dokumentów wszystkie reinkarnacje Jezusa.

Pierwszy raz żył Jezus około 5800 lat temu w okresie wielkiego upadku Chin. Zmarł w wieku 85 lat w swojej ukrytej samotni. Po raz wtóry narodził się około 5200 lat temu w Ameryce Północnej i nosił imię Ea-Wah-Tach. Przyniósł Indianom wiedzę o Gitche Manitou i Wielkim Duchu. Do dzisiaj uważany jest tam za wielkiego wybawiciela. Trzeci raz żył w Indiach około 3400 lat temu jako mędrzec Copilya. Był przywódcą barwinów, których nauki odeszły z czasem w zapomnienie. W czwartym życiu 1100 lat przed Jezusem jako mędrzec Chine walnie wspomógł rozkwit życia duchowego w Chinach. Kolejne istnienie przypada na okres o pięćset lat późniejszy, kiedy to swoje nauki przekazywał pod imieniem Lae-Tac. Ostatnia znana inkarnacja to Nazareńczyk.

Nawet patent Kościoła na łączenie i rozdzielanie ludzi w świętym sakramencie małżeństwa od dawna budzi ostrą krytykę, także w gronie samych duchownych. Oczywiście, kwestia bezżeństwa księży to sprawa wewnętrzna samego Kościoła, chroniącego zapobiegliwym prawem swoje dobra przed zakusami rodzin duchownych, i nie ma co tego omawiać.

Jednak Jezus dopuszczał możliwość przerwania małżeństwa w przypadku zaistnienia sprawiedliwej przyczyny: ?Zaprawdę powiadam wam, cokolwiek byście zawsze słusznie związali na ziemi, będzie związane i w niebie, a cokolwiek byście słusznie rozwiązali na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie?.

 Przy tym Jezus wyraźnie zaznacza, iż słusznością ową jest nie tylko ustanie życia, ale również miłości, co teologowie na siłę przemilczają. ?Wam jednakowoż, moi uczniowie, pragnę wskazać zasadę doskonalszą, a tą jest, iż małżeństwo pomiędzy mężczyzną a niewiastą winno być złączeniem w prawdziwej miłości i przychylności i pełnej wolności i to tak długo, jak trwa miłość i życie?.

Jezus doskonale zdawał sobie sprawę z tragedii, jaka toczy grzechem parę dwojga nieszczęśliwych czy nienawidzących się ludzi złączonych świętym sakramentem. Ukazał drogę uniknięcia tego stanu bez jakichkolwiek moralnych obwarowań. A że stało to w sprzeczności z interesem Kościoła, to już inna historia. Trafnie ujął to K. Zaleski w posłowiu do polskiego wydania ?Ewangelii Życia Doskonałego?:

?Nie od rzeczy będzie sobie uświadomić, iż wszystkie dogmatyczne ograniczenia i wszystkie nakazy i zakazy, częstokroć wręcz sprzeczne z Nauką Jezusa, wprowadzone zostały nie tyle dla dobra wiernych lub ludzkości, ile dla ugruntowania pozycji Kościoła i wyższej hierarchii duchowieństwa, a więc stosunkowo wąskiej grupy ludzi. Pomimo więc szumnych frazesów i miodopłynnych słów itp. decydowały względy często ludzkie, niskie i przyziemne?.

Chociaż rośnie opór przeciwko kościelnej instytucji o kształcie watykańskiego molocha, chociaż czarnowidztwo religijne to bolesny okres w życiu każdego człowieka, równie długi i chaotyczny jak dojrzewanie społeczne, to powinniśmy jasno zdawać sobie sprawę z tego, iż cała historia Kościoła jest także częścią naszej własnej historii, częścią nas samych i nie wolno nam niczego uronić z doświadczeń przez ów związek wyniesionych. Nie trzeba wszystkiego bezkrytycznie akceptować, należy jednak ten stan rzeczy zrozumieć, a potem przejąć to, co będzie najwłaściwsze dla naszego rozwoju. Jedynie od wiedzy architekta zależy wygląd gmachu mądrości. Wejście zaś do tego gmachu prowadzi schodami wątku religijnego, pojęciem złożonej struktury bytu, jego stosunku do nas i odwrotnie. Bez pokonania schodów doświadczenia niezmiernie trudno otworzyć człowiekowi drzwi do skarbnicy wiedzy. Pukajmy do świątyni serca, gdzie Chrystus oczekuje nas z utęsknieniem, i przestańmy szukać pocieszenia w zwodniczym blasku kościelnego autorytetu, bo autorytety mają to do siebie, że przemijają wraz z modą.

Po zapoznaniu się z przedstawionymi wyżej faktami łatwiej pojąć starotestamentowy zakaz kontaktowania się z duchami i wróżbitami, zakaz poznawania prawdy, przed którą zamknięto drzwi drogą religijnego przymusu. Dziwne, że religijne prawo nie obejmuje zakazu noszenia ubrań wykonanych z włókien mieszanych, obcinania włosów, golenia bród czy posiadania tatuaży, czego domaga się od wiernych Pismo Święte. Pomijam już sporną kwestię niedawno wprowadzonych obowiązków, z którymi wierny-niepraktykujący może być nie zaznajomiony, jak chociażby wprowadzony w 1998 roku przez rabina Izraela zakaz dłubania w nosie w czasie ramadanu.

?I przemówił Pan do Mojżesza: ...Nie będziesz twego bydła parzył z odrębnym gatunkiem. Twojego pola nie będziesz obsiewał dwojakim gatunkiem ziarna i nie odziewał szaty zrobionej z dwóch rodzajów przędzy. Nie będziecie strzygli włosów dookoła waszej głowy, ani podcinali końca swojej brody... Nie będziecie czynić nacięć na ciele swoim ani nakłuwać napisów na skórze swojej... Kto zaś zwróci się do wywoływaczy duchów i do wróżbitów, by naśladować go w cudzołóstwie, to zwrócę swoje oblicze przeciwko takiemu i wytracę spośród ludu... Mężczyzna, który cudzołoży z żoną bliźniego swego, poniesie śmierć, zarówno cudzołożnik, jak i cudzołożnica?.

Odmienne stanowisko w tej kwestii przyjął św. Augustyn: ?Dlaczego nie przypisać tych spraw duchom zmarłych i nie uwierzyć, że Opatrzność Boska obraca wszystko na pożytek, aby ludzi nauczyć, pocieszyć i odstraszyć?? W swoich wątpliwościach umocnił się z czasem jeszcze bardziej, bo w dziele ?O królestwie Bożym? wspomina nawet o operacjach teurgicznych usposabiających do kontaktu z duchami.

Ale duchy zwalczały na seansach dogmatyzm Kościoła i utwierdzały herezjarchów w swoich poglądach. Skarżyły się, że pierwotne treści Ewangelii zostały przez Kościół zaciemnione aż do granic widoczności. Nie mogąc dowolnie otwierać wrót do raju i piekła, urzędowy Kościół tracił władzę. Dlatego Święte Oficjum wyklęło okultyzm. Wtedy rzymskie duchowieństwo straciło z oczu przyniesione przez Jezusa światło. Walka o to światło rozciągnęła się na kilkanaście stuleci, przynosząc w dobie reformacji pierwszą ideologiczną odwilż. Doktryna tajemna pośmiertnym wspomnieniem templariuszy na powrót ujrzała światło dzienne. Nawet wyżsi dostojnicy kościelni złożyli jej hołd, popierając myśl o reinkarnacji i spirytyzmie.

?Ponieważ nie jest wzbronionym wierzyć w poprzednie istnienia duszy ? przyznał biskup de Montal - któż może przewidzieć, co zaszło między inteligencjami w odległych wiekach?.

?W podziw wprawia, że znajdują się ludzie rozsądni, którzy ośmielają się zaprzeczać zjawom i porozumiewaniu się dusz zmarłych z żyjącymi, albo przypisywać je imaginacji i sztuce diabelskiej?. ? wyjaśniał Kardynał Bona w traktacie o ?Rozróżnianiu Duchów?.

?Prawdą jest - tłumaczył Leon Denis - że Nowy testament zawiera dużo błędów. Niektóre epizody znajdują się w historii innych ludów, a niektóre fakty z życia Chrystusa są również w życiu Kriszny i Horusa (...)

Chrześcijaństwo pierwotne posiadało wszystkie czynniki do prawdziwego rozwoju, lecz zboczyło w samym zaraniu, a istotne jego zasoby, zapoznane przez urzędowych przedstawicieli, wsiąknęły w świadomość ludów, w dusze tych, którzy nie czując się i nie uznając już za chrześcijan, piastują nieświadomie ideał marzony przez Jezusa.

Nie w kościele więc, ani w instytucjach domniemanego Prawa Boskiego, które w istocie jest Prawem Siły, szukać należy dziedzictwa Chrystusowego. Są to naprawdę instytucje pogańskie lub barbarzyńskie. Myśl Jezusa żyje już tylko w duszy ludu (...)

Katolicyzm wypaczył piękne i czyste nauki Ewangelii przez swe dogmaty o grzechu pierworodnym, piekle, odkupieniu i zbawieniu przez łaskę. Liczne synody w ciągu wieków ustanawiały wciąż nowe dogmaty, oddalając się coraz bardziej od nauki Chrystusa. Zbytek i przekupstwo owładnęły kościołem. Rządził on światem za pomocą grozy; Jezus chciał rządzić miłosierdziem. Kościół uzbrajał narody przeciwko narodom, z prześladowania uczynił system i wytoczył potoki krwi.

Na próżno nauka, zdążając za postępem, wykazywała sprzeczności stojące między nauką katolicką, a istotnym stanem rzeczy. Kościół wyklinał ją, jako wymysł szatana. Dziś przepaść rozdziela doktryny rzymskie od starożytnej mądrości wtajemniczonych, która była matką chrześcijaństwa (...)

Katolicyzm przypisuje Istocie Najwyższej wszystkie nasze ułomności. Czyni z niej coś w rodzaju kata duchowego, który skazuje na straszliwe męczarnie dzieło rąk swoich, wątłe istoty. Ludzie, stworzeni dla swego szczęścia, tłumami ulegają pokusie złego i idą zaludniać piekło. Brak przewidywania równa się bezsilności, a Szatan zręczniejszy jest od Boga!

Czy to nie jest ten Ojciec, którego Jezus uczy poznawać, gdy w Jego imieniu każe zapominać urazy, oddawać dobrem za złe, odczuwać litość, miłość? Człowiek współczujący i dobry byłby wyższy od Boga?

(...) Katolicyzm zaciemnił sumienia i zmącił inteligencję, dając ponurą i okrutną ideę Boga mściciela. Odzwyczaił człowieka od myślenia: kazał tłumić wątpliwości, unikać rozumowania, odsuwać się od szczerych poszukiwaczy Prawdy, a szanować tych, którzy razem z nim nieśli to samo jarzmo.

Obok błędnego nauczania spójrzmy na nadużycia; oto modlitwy i ceremonie płatne, taksa za grzechy, spowiedź, relikwie, czyściec i wykup dusz; wreszcie dogmaty o Niepokalanym Poczęciu i nieomylności papieskiej; władza doczesna, widoczne naruszenie przykazania Deutoronomium, które ? zabrania księżom posiadać dobra ziemskie lub korzystać z jakiegokolwiek dziedzictwa, bo Pan sam jest ich dziedzictwem?.

Niemniej dzieło Kościoła przyniosło pożytek; nałożył on wędzidło barbarzyństwu, pokrył ziemię siecią instytucji dobroczynnych. Wciśnięty jednak w dogmaty znieruchomiał, gdy wszystko wokół niego dąży naprzód; rośnie wiedza i rozum ludzki rozwija skrzydła do lotu?.

 

Czy na pewno? W katechizmie Kościoła katolickiego ogłoszonym w 1994 roku czytamy:

?Wszystkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągać nadnaturalną władzę nad nimi - nawet w celu zapewnienia mu zdrowia - są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności. Praktyki te należy potępić, tym bardziej wtedy, gdy towarzyszy im intencja zaszkodzenia drugiemu człowiekowi lub uciekanie się do interwencji demonów. Jest również naganne noszenie amuletów. Spirytyzm często pociąga za sobą praktyki wróżbiarskie lub magiczne. Dlatego Kościół upomina wiernych, by wystrzegali się ich. Uciekanie się do tak zwanych tradycyjnych praktyk medycznych nie usprawiedliwia ani wzywania złych mocy, ani wykorzystywania łatwowierności drugiego człowieka?.

Strach pomyśleć, co by było, gdyby Jezus znalazł się niechcący pod murami Watykanu i kogoś przez przypadek uzdrowił. Byłby wyklęty?

Na szczęście są duchowni występujący przeciwko wpajaniu społeczeństwu takiej filozofii. Ksiądz François Brune, zwolennik Hildegardy Schäfer, Pierra Monniera i Rolanda de Jouvenala, a więc mediów wykorzystujących pismo automatyczne, sam skontaktował się z grupą badaczy z Luksemburga i osobiście uczestniczył w eksperymencie transkomunikacji, co znalazło swój wyraz w napisaniu popularnej we Francji książki ?Umarli mówią?. Leo Schmid działa w Szwajcarii, ojciec Pellegrino Ernetti w Wenecji, ksiądz Karl Pfleger w Alzacji. Andreas Resch kieruje nawet Instytutem Parapsychologii w Innsbrucku, a Eugenio Ferrarotti osobiście patronuje zgromadzeniu ?Esperanza?, zrzeszającemu rodziców, którzy stracili swoje dzieci i poprzez moce okultyzmu mają z nimi stały kontakt.

A więc coś się dzieje, gdzieś dokonuje się wyłom. Zaczynają obowiązywać dwie prawdy. Jedna formalna, druga dla wiedzących. Nie dajmy się więc kościelnym sztuczkom wystrychnąć na dudka i w dążeniu do duchowej doskonałości przestańmy zawierzać tym doktrynom religijnym, które są skompromitowane, gdzie wiara sprowadza się wyłącznie do przestrzegania praw kościelnych i do kierowania się w życiu podpowiedziami spreparowanej Ewangelii. Jak widzimy, odstępstwo od tych zasad nie oznacza odrzucenia Jezusa, a wręcz przeciwnie - symbolizuje czas powrotu do duchowego dziedzictwa ludzkości, czas powrotu do własnych duchowych korzeni, do Jezusa, który z Kościołem mniej ma wspólnego, niż wielu by chciało. Nareszcie mówiąc: wyznaję nauki Jezusa i wierzę w Chrystusa przestajemy się identyfikować z przestarzałymi poglądami pełnej sprzeczności instytucji. Czas oddawania czci kamiennym bożkom zostawmy tym, którzy wolą wsłuchiwać się w zwodnicze zapewnienia kapłanów, niż naprawiać błędy i szczerze nad sobą pracować.

Sama zaś historia wydania zakazu posługiwania się metodami parapsychicznymi wygląda zupełnie prozaicznie. Cesarz Konstancjusz, syn wielkiego Konstantyna, człowiek niezrównoważony psychicznie, opętany na dodatek manią prześladowczą, umiejętnie egzekwował w życiu własne poglądy, rugując z życia społecznego mocą ustaw wszystko, co wzbudzało w nim lęk. Jako głowa państwa i Kościoła wystąpił oficjalnie przeciwko wszelkiego rodzaju praktykom spirytystycznym. Nakazał karać śmiercią ludzi parających się przepowiadaniem przyszłości, analizowaniem snów, jasnowidzów i astrologów. Potem rozszerzył zasięg zakazu na dziedziny pokrewne i siłą kazamatów i mocą kolejnych ustaw oraz późniejszej inkwizycji wywarł trwały wpływ na świadomość wiernych. Jego narzucona siłą filozofia przetrwała po dziś i wciąż zbiera żniwo w postaci wychwalania ludzkiej ułomności.

Jednak strategia Kościoła ma to do siebie, że zawsze jest dozwolone to, co sprzyja jego interesom. Kiedy więc w okresie średniowiecza pojawiło się zapotrzebowanie na astrologię, teolodzy nagle zauważyli, że astrologia ma niewątpliwie niebiańskie korzenie, bo skoro gwiazdy podtrzymują anioły, to ma to boskie koincydencje - w powinowactwie do boskiej mocy sprawczej można z gwiazd wyczytać przesłanie kierowane do wiernych bezpośrednio z samego źródła duchowego. Astrologia mogła się więc odrodzić, i to pod protektoratem samego Kościoła. Dzisiaj, jako niewygodną, znowu się tępi. Znowu zamazuje otaczające człowieka powszechne pole informacji, bombardujące co sekundę mózg ponad miliardem różnych sygnałów, z czego świadomość analizuje zaledwie sto. Pozostałe koduje podświadomość, i to właśnie ona wpływa na nasze zachowanie, odczucia i pojmowanie świata. Ona także jest naszą osobistą cząstką i nie może podlegać jakiejkolwiek cenzurze. Gwarantuje to nam 18 paragraf Karty Praw Człowieka.

Materiały publikowane w serwisie popko.pl mają charakter edukacyjny i paramedyczny, a towary oraz usługi nie stanowią i nie zastępują porady medycznej. Kopiowanie i rozpowszechnianie materiałów zamieszczonych na portalu jest wskazane, tylko i wyłącznie z podaniem aktywnego linka popko.pl jako źródła. Nazwa serwisu, jego koncepcja, wygląd graficzny, oprogramowanie oraz baza danych podlegają ochronie prawnej.
popko.pl 2025